FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Czy wszyscy jesteśmy internetowymi ekshibicjonistami?

Wiem o twoim związku, o zjedzonej przed chwilą potrawie, o imprezie, działającym na nerwy szefie, chorobach dziecka, chorobach psa, kupnie telewizora i wycieczce do Hurghady. Po co mi to wszystko?
Zdjęcie: Flickr/Dani Lurie

Media społecznościowe nie miałyby sensu istnienia bez ludzkiej skłonności do dzielenia się preferencjami muzycznymi, opiniami na temat restauracji, poglądami czy też ulubionymi filmami. Każdy z nas w jakimś stopniu uzewnętrznia się w różnych serwisach. Problem zaczyna się wtedy, gdy przekraczamy cienką granicę internetowego ekshibicjonizmu.

Anna lubi wydarzenie z życia Patrycji „w związku z Patryk". Marcin pisze „W końcu upragnione wakacje na Majorce. Czekajcie na relacje z raju!". Justyna dodała dwa nowe zdjęcia z dopiskiem „Mój trzyletni skarb nago w wannie". Kamil weźmie udział w wydarzeniu „Dzień Seksu".

Reklama

Jednym z typów Facebookowiczów (i innych serwisów społecznościowych) są ludzie informujący znajomych i cały świat o każdym szczególe swojego życia. O rozpoczęciu nowego związku (czasem co trzy tygodnie), o zjedzonej przed chwilą potrawie, o imprezie, działającym na nerwy szefie, chorobach dziecka, chorobach psa, kupnie telewizora czy wycieczce do Hurghady. Po co to wszystko?

„Poprzez portale społecznościowe uzyskaliśmy niesamowite narzędzie do kreowania własnego awatara, w internecie tworzymy opowieść o samym sobie. Sieć nie jest wiernym odbiciem rzeczywistości, a zdjęcia wyglądające na spontaniczne, tak naprawdę często są elementem strategii kreowania własnego wizerunku. Ludzie, którzy mają mało znajomych, gdy tylko spotykają się w większym gronie, od razu dodają zdjęcia, by pokazać siebie w innym świetle, zaprzeczając tym samym rzeczywistości" – tłumaczy dr Konrad Maj ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

„Zwróćmy uwagę, że niewiele osób posiada własne strony internetowe, uważając to za przejaw narcyzmu. Tymczasem jeśli ktoś zakłada profil na portalu społecznościowym, który często ma dokładnie takie same funkcje, to postrzegamy to już zupełnie inaczej" – dodaje.

Zdjęcie: Flikcr/Marco Paköeningrat

Relacjonowanie swojego życia na Facebooku u większości ludzi wzbudza śmiech lub poczucie zażenowania. W gruncie rzeczy tego typu ekshibicjoniści nie są wcale groźni. Po prostu uzewnętrzniają się w sieci, nie czyniąc nikomu krzywdy swoim zachowaniem. Są jednak sytuacje, gdy naprawdę zaczynam być przerażony i mówię do ekranu WTF?

Reklama

„Problemem jest to, że autoprezentacja i potrzeba pokazywania siebie w określony sposób są różne dla odmiennych środowisk. Wśród znajomych chcemy być postrzegani, jako osoby szczęśliwe, mające wiele hobby i korzystające z życia. Natomiast szefowi i otoczeniu zawodowemu najchętniej prezentowalibyśmy się jako zabierający obowiązki zawodowe do domu i harujący do późnych godzin nocnych. I tu pojawia się konflikt. Swoim przełożonym mówimy, że nie mamy czasu na prywatne życie, bo poświęcamy go pracy. Tymczasem szef może móc łatwo to zweryfikować, gdy jest w gronie znajomych na Facebooku albo też, gdy nie blokujemy dostępu do niektórych treści, przez co widzi wtedy naszą aktywność w serwisie społecznościowym, zdjęcia z imprez, wyjazdów itp. Zbyt często zapominamy, że nie ma czegoś takiego jak uniwersalna autoprezentacja i swoim zachowaniem zyskujemy w oczach jednych, tracąc u drugich" – mówi dr Maj.

Przeczytaj: Ludzie których nienawidzimy na Facebooku

Doskonałym przykładem są oszalali z miłości rodzice. Większość z nas znajdzie takie osoby na swojej liście znajomych. Ich tablica wypełniona jest zdjęciami dzieci z pierwszej komunii, z placu zabaw, z przedszkola, szkoły i spaceru. Zdarzają się też fotografie, które przedstawiają nagie dzieci – w kąpieli czy też podczas wakacji nad morzem. Tu pojawia się groźny problem, no bo pedofile nie żyją w odseparowanym świecie, ale są wśród nas. Swojej aktywności internetowej nie ograniczają do TOR-a, ale bywają też na Facebooku. Czy kochający rodzice zastanowili się, że zdjęcia ich słodkich skarbów mogą znaleźć się w kolekcji zboczeńca? Chyba nie.

Reklama

Internetowi ekshibicjoniści, jak na ekshibicjonistów przystało, lubią również poruszać tematykę seksu. Na pierwszy rzut oka nic w tym złego, seks każdy lubi. Przyjęło się jednak, że lepiej to robić, niż o tym mówić. Tymczasem wielu mówi bardzo dużo. Pewien polski fanpage, który ma pół miliona fanów, często pyta ludzi o opinie i preferencje. Ci dzielą się nimi bardzo chętnie. Przeglądając komentarze możemy więc natknąć się na panią ze wspólnym zdjęciem z dzieckiem w profilówce, która opowiada o tym, jak bardzo lubi sprawiać swojemu mężczyźnie przyjemność ustami.

Zdjęcie: Flickr/Helga Weber

Inny użytkownik, z podanym imieniem i nazwiskiem, narzeka na oschłość żony i ślini się do pozostałych komentujących. Kolejna dziewczyna pod postem o lubrykantach przyznaje, że nie ma problemu, by podniecić się do tego stopnia, że aż ma mokry tyłek. Komentarze to jednak nie wszystko. Jednym z najpopularniejszych tagów 2014 roku był #aftersex. Internauci oznaczali nim selfie wykonane tuż po odbytym stosunku z partnerem, partnerką bądź ze samym sobą. Jedni wykonywali takie fotografie dla jaj, inni sprawiali wrażenie naprawdę zaangażowanych. W efekcie znajomi, współpracownicy, szefowie i cały świat mogli zobaczyć ich półnagie zdjęcia wykonane tuż po (jak przynajmniej twierdzą) odbytym seksie.

„Chociaż większość ludzi wykorzystuje portale społecznościowe do budowania wizerunku, to bywają sytuacje, gdy ktoś działa spontanicznie i bez przemyślenia, pod wpływem impulsu wrzuca treści, które mogą zaprzeczać realizowanej przez niego strategii. Człowiek znajduje się w różnych stanach emocjonalnych. Publikowanie wątków o treści erotycznej może wiązać się z tym, że w dawnym momencie takie właśnie treści pojawiły się w jego głowie. Refleksja najczęściej przychodzi dopiero po czasie. Tak często dzieje się w przypadku młodych ludzi, którzy poprzez aktywność na portalach pokazują swój luz, ale po kilku latach, gdy rozpoczynają życie zawodowe, dostrzegają, że ich działania z przeszłości mogą być dla nich groźne dla ich kariery" – kwituje dr Konrad Maj.

Facebookowej aktywności postanowili przyjrzeć się badacze z Uniwersytetu Brunel w Londynie. Jak twierdzą naukowcy, osoby z niską samooceną dużo częściej aktualizują „status związku". Chcą w ten sposób zyskać polubienia i komentarze, które dają im poczucie bycia lubianym i mającym wielu znajomych. Dużą aktywnością wykazują się też osoby niekojarzące się z samotnikami. To ludzie zadowoleni ze swojego życia, lubiący siebie i chwalący się sukcesami. Badacze, którzy taki typ użytkowników nazwali narcyzami, twierdzą, że chociaż zdobywają oni poparcie internetowej społeczności, to w rzeczywistości raczej nie są lubiani. Uzyskiwane przez nich „lajki" są więc fałszywe, mające znaczenie jedynie dla facebookowych statystyk.