FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​„Dzień (bez) kobiet”: czy Polki mają powody do złości?

Wśród ekonomistów krąży taki żarcik: jakby na tydzień zniknęli wszyscy prezesi korporacji, to nikt tego by nie zauważył, ale jakby zniknęły pielęgniarki, to kraj pogrążyłby się w chaosie. Zabawne?
Ilustracja Ola Szmida

Był październikowy dzień 1975 roku, tego samego, który ONZ ogłosił Rokiem Kobiet. W Guardianie swoją historię opisuje Gudrun Jonsdottir. Miała wtedy 21 lat i była świeżo po ślubie. Tego dnia zrobiła coś wspólnie z matką, z matki koleżankami i koleżankami ich koleżanek. 24 października one i 90 proc. innych kobiet w liczącej 218 tys. mieszkańców Islandii nie przyszło do pracy i odmówiło pracy w domu. W stolicy kraju, Rejkiawiku, wyszło na ulicę 25 tys. pań. Wydaje się, że to niewiele, ale biorąc pod uwagę liczebność kraju, to tak jakby w Warszawie swoje poglądy zamanifestowało 4,3 mln ludzi. Kobiety chciały pokazać jak ważna i jednocześnie niedoceniana jest ich praca.

Reklama

To wydarzenie stanowi inspirację dla organizatorek Ogólnopolskiego strajku kobiet, który ma odbyć się 3 października. Organizatorki i już ponad 100 tys. kobiet i mężczyzn, którzy wspierają wydarzenie na Facebooku sprzeciwiają się pomysłowi zaostrzenia i tak restrykcyjnego już prawa aborcyjnego w Polsce. Organizacja Ordo Iuris, która wniosła do Sejmu projekt ustawy, chce wprowadzenia do prawodawstwa terminu „dziecko poczęte" oraz karania więzieniem za usunięcie ciąży. Tym samym Polska stałaby się jednym z krajów o najbardziej restrykcyjnym prawie aborcyjnym na świecie. Jest więc o co walczyć. Zastanówmy się, co by się stało, gdyby taki strajk rzeczywiście doszedł do skutku.

Żeby zacząć od nudnej uczciwości, powiem, że nie mam pojęcia, jakie straty finansowe poniosłaby gospodarka, jeżeli kobiety w Polsce tłumnie dołączyłyby do akcji. Wiem, że media uwielbiają liczby i najlepiej w tego rodzaju artykule szczuć miliardami, albo bilionami złotych. Z tym że tego po prostu nie da się policzyć. A jeżeli już to jest to temat na projekt badaczy kosztujący wywrotki pieniędzy. Gospodarka jest na tyle złożona, a procesy, które się w niej dzieją na tyle delikatne, że niezwykle trudno jest to określić. Ot choćby dzisiejsze wstrzymanie kilku linii produkcyjnych mogłoby przyczynić się do zdestabilizowania łańcuchów dostaw, co miałoby swoje konsekwencje finansowe za kilka tygodni, a może miesięcy. Efekt motyla, chaopleksowość, mówcie co chcecie, ja uważam, że prognoza strat jednodniowego strajku kobiet jest nieuczciwa intelektualnie.

Reklama

Gdzie pracują kobiety

Spróbujmy więc odwołać się do codziennego doświadczenia, a nie do tych hipotetycznych miliardów złotych, które nie wiadomo jak liczyć. Strajk kobiet bardzo dotkliwie odczuliby klienci i pacjenci wszelkich instytucji zajmujących się ochroną zdrowia i pomocą społeczną. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jest to jedna z najważniejszych aktywności zawodowych. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego 82 proc. pracowników tego sektora stanowią kobiety. Wśród ekonomistów krąży nawet żarcik: jakby na tydzień zniknęli wszyscy prezesi korporacji (w polskich spółkach giełdowych w zarządach niemal 90 proc. stanowią mężczyźni; prezesi to w 95 proc. mężczyźni), to nikt tego by nie zauważył, ale jakby zniknęły pielęgniarki, to kraj pogrążyłby się w chaosie. Druga część żartu już jest jeszcze bardziej gorzka, bo odnosi się do dysproporcji w zarobkach między jedną a drugą grupą zawodową.

Nie tylko podupadlibyśmy na zdrowiu, ale nasze dzieci miałyby kłopot z przyswajaniem wiedzy – 78 proc. pracowników sektora edukacyjnego to kobiety. Dalej wśród sektorów znajduje się działalność finansowa i ubezpieczeniowa (68 proc. pracowników to kobiety) oraz gastronomia (67 proc.). Ucierpiałby sektor publiczny – 34 proc. pracujących kobiet jest właśnie tam zatrudnionych (przy 18 proc. pracujących mężczyzn).

Prace sfeminizowane są gorzej płatne. Ale nawet w tych zawodach, gdzie dominują kobiety, więcej zarabiają… mężczyźni

Reklama

To jednak nie wszystko. Prace sfeminizowane są gorzej płatne. Ale nawet w tych zawodach, gdzie dominują kobiety, więcej zarabiają… mężczyźni. W działalności finansowej i ubezpieczeniowej kobiety zarabiają średnio 63 proc. tego, co mężczyźni. W działalności usługowej 67 proc., w handlu – 72 proc.

Nie musi to być wynik dyskryminacji płacowej na równorzędnych stanowiskach, chociaż nie da się tego wykluczyć. Po prostu mężczyźni zazwyczaj są wyżej w zawodowej hierarchii oraz dłużej pracują zawodowo – średnio o 4 godziny dłużej tygodniowo. Co jest możliwe dzięki temu, że kobiety zajmują się domem i opiekują się dziećmi.

Unpaid work. Praca, za którą nikt nie płaci

Na Islandii szok wywołany kobiecym protestem, był tak wielki w dużej mierze dlatego, że kobiety przestały wykonywać nie tylko pracę zawodową, ale również bezpłatną pracę w domu: pranie, sprzątanie, robienie zakupów, opiekowanie się dziećmi, zmywanie, gotowanie. Wtedy nie było jeszcze takiej kategorii, ale od kilku lat bezpłatna praca w domu, czyli tzw. unpaid work zyskuje na znaczeniu i wychodzi z cienia.

Według obliczeń GUS w 2010 roku praca w domu statystycznej Kowalskiej była warta miesięcznie 2100 zł. Statystycznego kowalskiego niemal dwa razy mniej – 1200 zł. Co to oznacza? Nie tylko tyle, że kobieta więcej pracuje, ale również to, że ponosi alternatywne koszty niepracowania zawodowego – ma mniej czasu na szkolenia, na rozwój, wspinanie się po szczeblach kariery. To jest ten straszliwy demon gender na rynku pracy – sfeminizowanie prac domowych tworzy zamknięty obieg, w którym kobietom ciężej jest awansować, ciężej jest zarabiać większe pieniądze.

Reklama

No bo jak pogodzić pracę zawodową z wychowywaniem dzieci? A to kobiety znacznie częściej skracają czas pracy, żeby zająć się potomstwem. Osoby pracujące, które zmniejszyły czas pracy w celu opieki nad dzieckiem do 8 roku życia w 2001 roku (niestety takie są najświeższe dane GUS) to w 22 proc. kobiety. A co z mężczyznami? No cóż, jedynie 3 proc. Polaków poświęciło trochę swojej kariery dla dziecka. Po co mieliby to robić, skoro w wychowywaniu dzieci wyręczają ich Polki?

W razie rozstania lub rozwodu to mężczyzna ma lepszą pozycję – częściej pracuje, więc nie musi zaczynać od zera. Fajnie? No raczej nie

Kobiety znacznie częściej znajdują się w kategorii tzw. biernych zawodowo. Bierni zawodowo to, najprościej rzecz ujmując, osoby powyżej 15 roku życia, które w ostatnim czasie nie pracowały oraz nie poszukiwały pracy. Wśród nich są studenci, emeryci, osoby starsze i niepełnosprawni. I wśród biernych zawodowo jest ogromna nadreprezentacja kobiet. W II kwartale 2016 roku mężczyzn biernych zawodowo było 5,2 mln, a kobiet o 3 mln więcej. Właśnie w tej różnicy ukrywa się rynkopracowy demon gender – kobiety sprzątają, piorą, gotują mężczyznom, którzy chodzą do płatnej pracy. A później kobiety mają niższe emerytury, bo bierność zawodowa to okresy bezskładkowe. A w razie rozstania lub rozwodu to mężczyzna ma lepszą pozycję – częściej pracuje, więc nie musi zaczynać od zera. Fajnie? No raczej nie.

Reklama

Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Moim zdaniem to ten odcinek kobiecego strajku byłby najbardziej odczuwalny. I najmniej bolesny dla samych kobiet. Nie, to nie mansplaining; po prostu przy mało cywilizowanych relacjach na linii pracodawca-pracownik (pracownica) w Polsce nieprzyjście do pracy, bez parasola ochronnego związku zawodowego (a warto pamiętać, że Polska jest jednym z najmniej uzwiązkowionych państw w Europie), mogłoby się odbić na strajkujących. Nie czarujmy się więc, zawodowy strajk dotyczyć będzie pracownic NGO-sów, postępowych redakcji, wolnych zawodów. Być może część oddziałów korporacji w Mordorze spojrzy na akcję przychylnym okiem. A reszta Polski? No cóż. Sami wiecie, jak tam jest. A jak nie wiecie, to zapytajcie znajomych z pracy.

Luka płacowa

Jest jeszcze coś, o czym warto wspomnieć w kontekście rynku pracy i gender. To, że kobiety mniej zarabiają, to już wiemy. Dzieje się tak z uwagi na – żeby uderzyć w wysokie C – patriarchalny model kulturowy – kiedy panowie idą do pracy, panie idą do pracy, wracają, a później gotują, sprzątają i opiekują się dziećmi (a panowie w tym czasie na przykład odpoczywają). Albo w ogóle nie idą do pracy, bo zajmują się domem. To wyjaśnia część dysproporcji płacowych. Różnica w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn jest szacowana na 20-25 proc. Na niekorzyść tych drugich. Zwolennicy teorii o racjonalnym aktorze stosunków ekonomicznych powiedzą – kobiety wybierają mniej płatne zawody, chcą opiekować się dziećmi, sprzątać i stąd wynika różnica. Oczywiście założenie, że w otoczeniu kulturowym naprawdę możemy mieć wolny wybór, delikatnie mówiąc, jest dyskusyjne, a mówiąc niedelikatnie – idiotyczne. Zostawmy jednak spory natury epistemologicznej. To, o czym mówimy teraz, nazywa się fachowo „nieskorygowanym wskaźnikiem luki płacowej".

Ilustracja Ola Szmida

Istnieje jednak jeszcze skorygowany wskaźnik luki płacowej. Jest to narzędzie, które czyści wyniki z wpływu stażu pracy, krótszego statystycznie u kobiet z uwagi m.in. na wychowywanie dzieci, wykształcenia, wyboru niżej płatnych sfeminizowanych zawodów. Otóż okazuje się, że kobiety na tych samych stanowiskach, z porównywalnym stażem pracy, porównywalnym wykształceniem, zakresem obowiązków również mniej zarabiają niż mężczyźni. I jest to dyskryminacja per se. W zależności od metody liczenia różnica wynosi od 4 do 17 proc. Choć, żeby oddać sprawiedliwość Polska jest jednym z najmniej dyskryminujących krajów Europy jeśli chodzi o płeć i zarobki.

Podsumowując: kobiety mniej zarabiają, więcej pracują w domu, ciężej jest im awansować, wykonują bardzo potrzebne zawody (w których zarabiają mniej od mężczyzn), a teraz pojawia się pomysł, żeby ograniczyć im możliwość decydowania w sprawie aborcji. Czy to są powody do wkurwienia? Oceńcie same i sami.

Ilustracja Ola Szmida

Więcej tekstów autora możesz przeczytać TUTAJ