Strach i pustka w Australii

FYI.

This story is over 5 years old.

Foto

Strach i pustka w Australii

Porozmawialiśmy z Wouterem o samotności towarzyszącej jego wielogodzinnym podróżom i spytaliśmy się, czy odpowiada mu piętno "wiecznego turysty", kiedy fotografuje opuszczone miejsca Australii

Wouter Van de Voorde to mieszkający w Canberze belgijski fotograf, który twierdzi, że nie trzeba wiele, by pobudzić w nim kreatywność. Jeśli nie uczy akurat w liceum mediów i fotografii, to jeździ po wsiach oraz bezdrożach Australii i fotografuje zapomniane miejsca. Zazwyczaj kieruje obiektyw na najnormalniejsze rzeczy – samochody, puste drogi, ciche miasteczka – jego zdjęcia mają jednak specyficzną dawkę grozy, granicząc wręcz z surrealizmem. Pomyśl o Twin Peaks, w którym nigdy nie padało…

Reklama

Porozmawialiśmy z Wouterem o samotności towarzyszącej wielogodzinnym podróżom i o tym, jak czuje się on jako „zawsze obcy, zawsze turysta", gdy dokumentuje te opuszczone miejsca w całej Australii.

Twoje zdjęcia na pierwszy rzut oka wyglądają całkiem niewinnie. Co starasz się uchwycić?
Zawsze interesowałem się mroczną naturą zwyczajnych rzeczy, wywoływało to we mnie niesamowite odczucia, których nie potrafię opisać, ale próbuję uchwycić. Australia jest dla mnie punktem odniesienia w tej materii. Próbuję tworzyć obrazy, dzięki którym ludzie mogą patrzeć na świat moimi oczami.

Ma to silny związek z panującą tu atmosferą. Gdy przeprowadziłem się do Australii, byłem bezrobotny i czytałem masę historii o Aborygenach – większość z nich była naprawdę mroczna i pełna przemocy. Na zdjęciach chciałem uchwycić klimat aborygeńskich mitów. To historie o podróżnikach, którzy zasnęli przy ognisku – duchy zjadają im nerki, a w ich miejsce wkładają zielone mrówki. To historie o duchach, które kochają się z ludźmi, i tego typu dziwne rzeczy.

Czy można powiedzieć, że robiąc zdjęcia, poznajesz całkowicie nowe środowisko?
Najważniejsze jest zwiedzanie. Przede mną jeszcze wiele miejsc do odkrycia, nawet jeśli podróżujesz tysiąc mil i znajdujesz się w mieście wyglądającym prawie identycznie do tego, z którego przybyłeś. Przedmieścia Canberry wyglądają tak samo, więc musisz dostrzec bardzo subtelne różnice. To tak, jakbyś uczył się odróżniać typy wina.

Reklama

Jak wyglądają twoje doświadczenia z fotografowaniem wiejskiej Australii?
Lubię być w miejscach, gdzie nic mnie nie otacza – kompletna pustka. Zawiera się w tym również pewien rodzaj strachu. Belgia jest tak mała, że nie możesz się tam zgubić. Za to Australia jest tak duża, że gdybym zaginął, to znalazłbyś moje ciało w rozkładzie kilkadziesiąt lat później. Gdy siedzę w samochodzie i zapada zmrok, zawsze z tyłu głowy mam samotność.

Co dziwnego widziałeś na australijskiej wsi?
Dotarłem do większości miasteczek w odległości kilkuset mil od Canberry. Co dziwnego? Np. na całej drodze prowadzącej do miasta Nyngan leży rozbite szkło. Ludzie chyba po prostu mieli całkowicie wyjebane i wyrzucali butelki przez okna samochodów przynajmniej przez 60 lat. Takie rzeczy bardzo działają na mój umysł.

Jeżdżę po Australii od siedmiu lat jako „zawsze obcy, zawsze turysta". Jeżeli zaczynasz brać rzeczy za oczywiste, równie dobrze możesz umrzeć. Nadal strasznie jaram się tutaj papugami – nie mogę przestać. Zwłaszcza kakadu! Wciąż mam w sobie tę dziecięcą ciekawość.

Wywiad przeprowadziła Emma Do. Śledźcie ją na Twitterze.