FYI.

This story is over 5 years old.

Zawody polskie

Wyspa burdeli, czyli jak wygląda życie polskiego marynarza

Domy publiczne to obok roboty najważniejszy temat do rozmów na statku – jednak nie są to poetyckie opowieści o przystojnych żeglarzach i pięknych egzotycznych kobietach, a raczej kloaczne opisy o tajskich nastolatkach

Miłosz, bohater tekstu. Wszystkie zdjęcia: archiwum prywatne.

– Dokończę swoją książkę na statku. Na lądzie nie mogę się zebrać a inna sprawa, że siłą rzeczy na statku nie mam za bardzo wyboru. Tkwię tam, łatwiej się skupić. Znaczy się, jest skończona, ale musi jeszcze poleżeć i potrzebuje spojrzenia z innej strony. Chyba tylko na statku będę mógł poczuć, że jest skończona.
– O czym dokładnie jest?
– O prawdziwym życiu młodego polskiego marynarza.
– Czyli o rumie, plażach, tęsknocie i przygodzie?
– Nie, o oglądaniu filmów na laptopie, graniu w Battlefield, czytaniu, chlaniu, izolacji i totalnej tęsknocie.
– Możesz jakoś to rozwinąć, powiedzmy w jednym zdaniu?
– 20 mężczyzn jest skazanych na siebie przez pół roku, siedzą zamknięci w wielkiej metalowej puszce i kiedy tylko kończy się ich wachta, kończą się powody do rozmowy.

Reklama

Miłosz jest wysoki, ma 27 lat, długie włosy, zarost i kwadratową szczękę. Placyk przed cmentarzem pełen straganów ze zniczami. Naszą uwagę przykuwa wysoki fantazyjny znicz mieniący się różem z Matką Boską na jednej ściance i Jezusem na drugiej – okazuję się, że wygrywa melodyjki po wciśnięciu aniołka. Wpadamy w spazm śmiechu. Kupujemy kilka zwykłych małych wkładów do zniczy i wchodzimy na cmentarz, przed którego wejściem można kupić loda z automatu. Miłosz idzie pewnie, wymachując lekko barkami, gestykuluje żywo i mówi bardzo dużo. Z wykształcenia jest prawnikiem, jednak pewnego dnia – kiedy udało mu się odlepić tyłek od World of Warcraft – zadał sobie zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie o to, co chce robić w życiu.

Po skończeniu Akademii Morskiej w Szczecinie, Miłosz został mechanikiem okrętowym. Za chwilę będzie pierwszy raz pływał „za ćwiarę", czyli jako czwarty mechanik. To będzie jego trzeci rejs. Miłosz wyjaśnił mi, że zostanie marynarzem było naturalną konsekwencją natury włóczykija. Nie wiedział jednak, że izolacja i samotność może przybierać tak smutne formy.

– U polskich armatorów w przeważającej większości pracują goście, którzy są zbyt niekumaci, żeby nauczyć się języka i zatrudnić za granicą, albo zbyt starzy na zmiany. Niestety w przeważającej większości to bardzo prości ludzie, po skończonej wachcie mogą odpalić dwie rzeczy: laptopa z filmem albo flaszkę… chociaż w sumie te dwie rzeczy najczęściej idą w parze.

Reklama

– To były moje pierwsze rejsy, więc odpowiadałem za najczarniejszą robotę. Nie ważne ile masz fakultetów: zamiast papugi na ramieniu – mop do wycierania oleju, zamiast haka – pędzel i malujesz paręnaście metrów rury. Wyobraź sobie – pięć miesięcy dzień w dzień jesteś zwykłym robolem, jasne, po robocie wszystko cię jebie i chcesz po prostu leżeć, ale w końcu, wiesz, trzeba się odezwać, chcesz porozmawiać. Miałem na Kindlu paręset książek, na laptopie parędziesiąt filmów i chciałem najzwyczajniej w świecie z kimkolwiek o tym pogadać, ale się kurwa nie da! Żarcie, robota, chlanie, hajs, portowe dziwki, oho znowu w robocie młody źle pomalował i znowu żarcie, chlanie, hajs i przede wszystkim robota.

– Na początku kariery młodzi marynarze mają dość blade pojęcie o swojej psychicznej odporności na izolację, potem stykają się z dołującym wręcz poczuciem pustki. Gdy na ich kontach zaczynają zalegać pierwsze dolarowe wypłaty od armatorów, szukanie czułości w objęciach prostytutki staję się oczywiste. Ta praca jest kusząca, pieniądze świetne, ale to ryje ludziom głowę. Pływają dużo, bo chcą się szybko dorobić domu. Marynarz pływa pół roku, a w domu siedzi dwa miesiące. W domu żona pilnuję kasy i budowy domu. Po trzech latach dom jest postawiony bez żadnych kredytów. On nie wie co zrobić ze sobą na lądzie, a na wodzie myślał o tym, że pływa po to, żeby mieć na dom.

Miłosz opowiedział mi historię marynarza, który pływał systemem „miesiąc w domu, pięć miesięcy na morzu". W czasie jego rejsu żona pilnowała budowy domu. Kiedy już stwierdził, że ma tego dość a dom został postawiony, to wrócił na dłużej. Zaczął nieśmiało zagadywać sąsiadów i budować swoje miejsce w społeczności. Poznając sąsiadkę, spotkał się z pytaniem – kim pan jest? Marynarz odpowiada, że mężem, ale pływał długo i teraz zostaje na dłużej i chciałby wszystkich poznać – sąsiadka odpowiedziała, że w tym domu mieszka przecież inny pan… Trzy lata bohater tej historyjki utrzymywał żonę i jej kochanka, którzy prowadzili normalne wspólne życie, o wakacjach na koszt marynarza nie wspominając.

Reklama

Marynarze często nie radzą sobie z samotnością, jeśli nie mają ustabilizowanej sytuacji rodzinnej, której wypracowanie wymaga ciężkiej pracy między dwojgiem ludzi. Burdele to kusząca kwestia i obok roboty najważniejszy z tematów do rozmów na statku – jednak nie są to poetyckie opowieści o przystojnych żeglarzach i pięknych egzotycznych kobietach, a raczej kloaczne opisy brzuchatych o tajskich nastolatkach, które więcej razy dzierżyły w dłoni europejskiego członka, niż jakąkolwiek książkę.

Podczas gdy Miłosz opowiada o tajskich prostytutkach, mijamy kobietę z córką, które ochrzaniają się wzajemnie przy grobie babci, przerywają i posyłają nam powłóczyste spojrzenie, gdy tylko Miłosz wspomina o członkach.
– Miłosz jak uważasz, jaka część marynarzy, którzy mają żony czy dziewczyny, korzysta z burdeli na rejsach?
– Spokojnie więcej jak połowa.
– Myślisz, że mają wyrzuty sumienia?
– Ciężko tak uogólnić, ale z moich obserwacji wynika, że nie bardzo. Zakładają, że to się w pewnym sensie nie liczy.
– Co przez to rozumiesz?
– To znaczy tyle, że jeśli spędzasz w ciągu roku cztery lub trzy miesiące w domu, a resztę na morzu, to normalnością jest morze. Dom bywa dziwnym obowiązkiem, mimo że jest celem pracy samym w sobie. Jeśli polski marynarz chcę to godzić i pragnie normalnego życia, to musi być ambitny i po odwaleniu frycowego będzie szukał dogodnych kontraktów w firmach zagranicznych. Pieniądze są tam oczywiście lepsze i system nie tak destrukcyjny dla życia rodzinnego. Prawdziwy wyścig szczurów jest o pracę na bałtyckich promach, gdzie pracujesz przykładowo w systemie dwa tygodnie na morzu tydzień w domu. To właściwie jak wychodzić codziennie do biura. Na promach pracuję mnóstwo kobiet, a de facto nie słyszałem nigdy o kobiecie pracującej w paromiesięcznym systemie. Ale wracając do promu, te stałe tygodnie pracy stwarzają niekiedy sytuację, w której marynarz na statku może żyć z jedną kobietą, a w domu zostawiać rodzinę – jego kochanka robi dokładnie to samo i potrafią to ciągnąć latami.

Reklama

Gdy statki stoją zacumowane w porcie dłużej niż parę dni, bywa że marynarze wchodzą w dość nieformalne związki z miejscowymi kobietami.
– Gdy jeden z Polskich statków stał w Tajlandii ponad dwa tygodnie, przeważająca część załogi sprowadziła sobie do kabin Tajki. Z prawnego punktu widzenia jest to nielegalne, jednak z praktycznego to zależy od relacji panujących między marynarzami a kapitanem. Na początku załoganci płacili kobietom za każdą noc, jednak te w końcu mniej lub bardziej zapałały uczuciem do nich i nie chciały pieniędzy – tym bardziej, że marynarze obiecali im ślub. Zatem po skończonej wachcie załoga wracała do swoich kabin, w których czekało na nich towarzystwo. Z obu stron jest to dość chłodna kalkulacja, ponieważ według tajskiego prawa po ślubie połowa majątku męża z automatu należy się żonie i Tajki doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wprawieni marynarze znają ten przepis, zatem cała załoga po błogich dwóch tygodniach rozkoszy wyprosiła panie ze statku. To już nie było takie sympatyczne, bo wiele z tych kobiet naprawdę uwierzyło w coś więcej.

Każdy w fawelach jest swój i wie, że dzięki tobie prostytutka-sąsiadka ma na chleb. Jeśli wyprawisz się sam, spodziewaj się lufy przy skroni.

Po tej historii uświadamiam sobie, że ci goście są dość wyrachowani. Wiedzą gdzie, jak i z kim – jedzą ciastko i mają ciastko. Biali turyści, nie znając tajskiego prawa, często idą na numer ze ślubem, zatem z pewnością wiele z tych dziewcząt w końcu dopięło swego. Bywało i tak, że nasi wąsaci rodacy po paru formach seksualnych czynności zorientowali się, że piękna Tajka okazuję się Tajem. Pomyślałem, że może to być moment, w którym marynarz uświadamia sobie piękno i ciepło domowego ogniska, które lekceważy. Jednak Miłosz twierdzi, że jest to moment, w którym wąsaty Janusz po prostu się mocno wkurwia.

Reklama

Zobacz nasz dokument o islandzkich olbrzymach:


Bardziej zorganizowane formy prostytucji istnieją w Ameryce Południowej – można tam powiedzieć o doskonale wypracowanym systemie. Opuściliśmy cmentarz i zmierzamy do monopolowego. Stojąc w kolejce, Miłosz opowiada o orgiach, jakie można zaliczyć, cumując blisko brazylijskich faweli.

– W Brazylii jest tak, gdy statek stoi na redzie, wtedy pod burtę podpływa wielka motorówkz – a na niej półnagie Brazylijki o naprawdę wdzięcznych kształtach machają do załogi i informują, o której powrócą po chętnych. Wierności nie pomaga również fakt, że często burdele są jedynym miejscem, gdzie można po prostu usiąść w spokoju i napić się drinka.

– Jeśli chcesz zwiedzić fawele, wzięcie prostytutki jako płatnej przewodniczki to właściwie najlepszy sposób na uniknięcie kłopotów. Każdy w fawelach jest swój i wie, że dzięki tobie prostytutka-sąsiadka ma na chleb. Jeśli wyprawisz się sam, spodziewaj się lufy przy skroni. Ale wracając do organizacji domów publicznych: gdy wspomniane motorówki zabiorą cię bezpośrednio do burdelu, możesz znaleźć się w np. na wyspie Santos. To wyspa, na której nie ma absolutnie nic poza burdelem, ale muszę pochylić się nad konstrukcją owego budynku. Wyobraźcie sobie labirynt bez dachu, wykonany z blachy falistej. W labiryncie znajduję się paręnaście boksów z jednym łóżkiem. Wysokość ich ścian to nie więcej jak dwa metry. Zatem, kiedy już tradycyjnie zalany w sztok marynarz z Polski zajdzie z piękną niewiastą do boksu, słyszy wszystkie kopulujące pary znajdujące się w burdelo–labiryncie wyspy Santos.

– Miłosz czy ty kiedykolwiek skorzystałeś z portowego burdelu?
– Nie, nigdy, zawsze ktoś na mnie czeka w Polsce i jestem zbyt piękny i młody, żeby za to płacić. Nie ukrywam, że wyobrażałem to sobie i starałem się jakoś to pojąć ale nie, nie potrafiłbym, to po prostu obrzydliwe. Gdy wypływam, zabieram ze sobą intelektualną baterie w formie literatury, planów, marzeń i zostawiam kogoś, o kim myślę. Paradoksalnie, próba uzbrojenia się sprawia, że jestem na statku jeszcze bardziej samotny.