Proste rzeczy, które sprawiły nam radość w 2016 roku
Ilustracje: Patryk Sroczyński

FYI.

This story is over 5 years old.

2016

Proste rzeczy, które sprawiły nam radość w 2016 roku

Zapytałam kilku osób o miłe doświadczenia, które spotkały je po raz pierwszy w tym strasznym roku

Internet w mijającym roku przykryła ciemna chmura pożegnań znanych i kochanych, nasz kraj stał się zagłębiem protestów i drżymy o przyszłość świata, jaki znamy, obserwując kryzys uchodźczy i livestream tragedii mieszkańców Syrii. Nie zliczę statusów nakazujących 2016 wynosić się i zostać zapomnianym. Sama opublikowałam takie przynajmniej trzy.

Zastanawiałam się więc, czy jesteśmy w stanie jeszcze przywołać w najbliższych nam doświadczeniach rzeczy i wydarzenia, które dają nam poczucie czystej i naiwnej radości, podobnej do tej, którą dzieciaki przeżywają na myśl o pierwszej gwiazdce i nowym zestawie klocków Lego pod choinką. Sama przekonałam się, że odważenie się na zrobienie czegoś nowego po raz pierwszy potrafi sprawić, że nie jesteś w stanie zmyć głupkowatego uśmiechu z twarzy i masz ochotę ustawić facebookowy status, że oto właśnie TO zrobiłam. Pierwszy raz. Nie wiedząc, jak będzie. I było super.

Reklama

Ja dałam się wywieźć po raz pierwszy w góry zimą. Pożyczyłam ekwipunek od przyjaciół i ruszyłam do Jasnej na Słowacji na podbój stoków. 26 lat czekałam, żeby zobaczyć ośnieżone szczyty gór, dać uwiązać sobie nogi do deski i starać się dotrzeć na niej do bazy z jak najmniejszą liczbą rannych po drodze. Na szczęście krzywdę zrobiłam głównie sobie, ale każdy upadek oprócz obolałego tyłka skutkował głupkowatemu przyklaskiwaniu samej sobie. 
Podczas poszukiwań radosnych historii okazało się, że rzucanie pracy jest zdecydowanie nadreprezentowane w kwestii satysfakcjonujących przedsięwzięć. Ale poznałam też kilka innych „pierwszych razów".

Maja i Basia
Wspólnymi siłami otwierają knajpę

W 2016 kupiłyśmy kasę fiskalną, załatwiłyśmy trochę hajsu i zostałyśmy gastro-babami.

Maja: Pierwszy raz poszłam do urzędu swojej dzielnicy i poczułam się dorosłym człowiekiem. Wyrobiłam sobie też kartę przedsiębiorcy do Makro. Wciąż nie mam prawa jazdy, mam za to licencję na ramen i najlepszego wspólasa.

Basia: Pierwszy raz rzuciłam pracę, żeby pozwolić, by coś dobrego do mnie przyszło. Przyszła Majka, żebym została menadżerką w jej ramenie. Powiedziałam "spierdalaj Maja" i zostałyśmy wspólniczkami.

Teraz walczymy z remontem naszego własnego lokalu. Tarzamy się w gruzie i za dużych fakturach, a w międzyczasie palimy czosnek w kuchni o 4 nad ranem, żeby móc karmić ludzi naszym ramenem. Niedługo będzie super.

Magda
Zaczęła trenować boks

Reklama

Kiedy miałam piętnaście lat, mój brat mocno wkręcił się w Muay Thai. Do tego stopnia, że wytatuował sobie tę nazwę na całej nodze, a w wolnych chwilach ćwiczył na mnie duszenia i dźwignie. Mnie brakowało wtedy motywacji i odwagi, wolałam po lekcjach siedzieć na osiedlu albo grać w siatkówkę na SKS-ach. 10 lat później, postanowiłam, że czas spróbować swoich sił i zapisałam się na boks. Po pierwszych zajęciach czułam się jak dziecko, które właśnie wyszło z lunaparku. Uczyłam się podstaw, ale podchodziłam do tego, jak do najważniejszego zadania na świecie.  Zapomniałam o pracy, o telefonie, o wszystkim, byle tylko trzymać prawidłową pozycję i reagować na polecenia trenera. To mega ciekawe doświadczenie, mieć 25 lat i zaczynać coś zupełnie od nowa. Zapomniałam, co to znaczy uczyć się i być świeżakiem.

Potrzebowałam zagłuszyć myśli związane z problemami osobistymi, przez które przechodziłam. Nowe hobby pomaga, jeśli nękają cię zmartwienia. Od zawsze miałam też problemy z koncentracją, a wyczytałam gdzieś, że sport pomaga się wyciszyć. Poza tym zawsze chciałam móc powiedzieć coś w stylu: "trenuję boks od 8 lat" i mam nadzieję, że w 2024 roku tak będzie. Nie chcę więcej mieć poczucia uciekającego czasu i zmarnowanych szans. Postanowiłam sobie, że każdego miesiąca będę robiła coś po raz pierwszy. Zapisałam się na naukę francuskiego, poszłam skakać na trampolinach, zjadłam coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałam, odwiedziłam miasto, w którym nigdy nie byłam. Wiem, że to są rzeczy trywialne i nie zmieniam nimi świata, ale mi pozwala się rozwijać, nie nudzić się, stymulować mózg i po ludzku się cieszyć.

Reklama

Marek
Uczy się planować życie

Rok 2016 był dla mnie absolutnie fenomenalny, ponieważ pierwszy raz w życiu, po prostu wyluzowałem, naprawdę pierwszy raz w życiu. Przestałem ciągle bardzo chcieć. Wcześniej wszystko było kompilacją chaosu, oceanicznego sztormu i marzeń, zalanych rokendrolem i porażkami. Wynika to trochę z zeszłorocznej decyzji, kiedy to po 7 latach planowania zacząłem studiować reżyserię filmową, o czym marzyłem od zawsze. Musiałem na stałe zamieszkać w jednym miejscu, co nauczyło mnie cieszyć się codziennością.

Naturalnie wciąż pragnę rzeczy wielkich, jednak myśl, że nareszcie moje działania zlewają się w jeden, konkretny kierunek sprawia, że mam poczucie większego sensu i spokoju. Mogę usiąść w swoim pokoju (w którym nie ma nic poza materacem, książkami i mnóstwem zdjęć i obrazków na ścianach), zjeść ulubione jedzenie pisząc scenariusz w rytm nowo odkrytej garażowej kapeli. To jest szczęście. Gdyby za oknem był ocean, a nie kompilacja gówna i porażki, która nazywa się Targówkiem, myślę, że taki dzień byłby absolutnie idealny.

Grzegorz
Próbuje jeździć samochodami po wodzie

Jeszcze kilka miesięcy temu ślizgałem się po zakrętach tylnonapędowym sedanem i byłem pewien, że to najlepsza zabawa na świecie. Niedawno jednak zdecydowałem się kupić duży amerykański samochód z dużymi kołami.

Wsiadając do terenówki, zarzekałem się, że planuję dalekie wycieczki, a topienie się w błocie zupełnie mnie nie bawi. Wbrew założeniom, przygodę z nowym samochodem zacząłem od spędzenia kilku godzin w rozlewiskach Bugu, stojąc zalany wodą do wysokości drzwi, czekając na traktor. Potem na drugi, bo pierwszy ciągnik też się zakopał, próbując wyciągnąć mnie i mój samochód z wody. Na szczęście ostatecznie znalazł się serdeczny Pan Rolnik z Wielkim Traktorem.

Martwiłem się o stan samochodu, po przemieleniu tak dużej ilości błota i wody. Na szczęście po tym wszystkim zostało mi tylko trochę gałęzi wkręconych w podwozie.
Było mi trochę głupio, że musiałem zaangażować znajomych i ludzi mieszkających w okolicy w akcję wyławiania mnie. Teraz patrząc z perspektywy, kąpiel z samochodem w błocie okazała się bardziej kosztowną, ale dającą tyle samo radości, wersją dziecięcego skakania po kałużach.

Ania
Zaczęła śpiewać

Na co dzień pracuję z osobami z przepięknymi wokalami, zawsze ich podziwiałam. Sama uwielbiam śpiewać, ale tylko, kiedy nikogo nie ma obok. Zdecydowałam się pójść wreszcie na zajęcia z emisji głosu, żeby sprawdzić czy umiem. Pierwsza lekcja była jednym z najbardziej stresujących momentów w moim życiu – a miałam okazję przemawiać do kilkusetosobowej widowni czy udzielać wywiadów w radiu i telewizji. To było nic w porównaniu ze spotkaniem sam na sam z panią w okularach, uderzającą w klawisze i przyglądającą się każdemu drżeniu moich ust. Na co dzień pracuję z muzyką, często ją oceniam, a teraz sama miałam zostać oceniona. Miałam ściśnięte gardło jak nigdy wcześniej.

Jak już wydałam z siebie pierwsze dźwięki to myślałam, że się popłaczę. Twarz mojej nauczycielki coraz bardziej się marszczyła, a końcówkę mojego Killing me softly skomentowała słowami: „Nooo… Okej. Usiądź sobie". Po 40 minutach i 40 ćwiczeniach okazało się, że nie jest tak źle. Poczułam, że stało się to, o czym marzyłam od dawna. Zaśpiewałam, chyba całkiem nieźle, i to przed kimś, kto na śpiewaniu się świetnie zna. Miałam też poczucie, że skoro wreszcie zdobyłam się, by to zrobić, nic już nie jest mi straszne. Zanim się czegoś spróbuje, najgorsza jest wizja porażki, która ostatecznie wcale nie musi się ziścić.