Mordercy, którzy chcą ratować życie

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Mordercy, którzy chcą ratować życie

Krótki film pokazuje prawdziwych polskich więźniów skazanych za zabójstwo, którzy uczą się pierwszej pomocy, bo chcą kiedyś uratować komuś życie. Mocny obraz „Życia po śmierci" zostaje w nas na długo, rozmawiamy z jego twórcami

Wszystkie zdjęcia via „Życie po śmierci".

Stworzenie kampanii społecznej, która rzeczywiście spełni swój cel i nie zmieni w obiekt kpin i szydery, nie jest łatwym zadaniem. Pamiętacie rapera Gisu i jego nieudolne rapsy, że dopalacze to syf lub Smutny autobus, który był smutny? To tylko dwa z wielu przykładów, pokazujące, jak trochę po omacku twórcy kampanii szukają płaszczyzny, na której dotrą do odbiorów ze swoim tematem.

Mocny obraz Życia po śmierci jest intensywny, zostaje w nas na długo, nie pozwala łatwo o sobie zapomnieć. Krótki film pokazuje prawdziwych polskich więźniów skazanych za zabójstwo, którzy zgłosili się na kurs pierwszej pomocy, bo chcą mieć wiedzę, jak uratować komuś życie. Obraz zaczyna się od pytania: „Czy łatwiej jest odebrać życie, czy je uratować?".

Reklama


Spotkałem się z Janem i Rafałem z Grey Group Poland (którzy wpadli na pomysł akcji), Wiktorią z ShootMe (odpowiedzialną za znalezienie bohaterów) oraz reżyserem Marcinem, żeby opowiedzieli mi więcej o projekcie.

VICE: Jak powstał pomysł do kampanii Życie po śmierci?
Jan Cieślar: W agencji reklamowej poza codzienną pracą dla korporacyjnych klientów, robimy też rzeczy proaktywne, często z organizacjami pozarządowymi. Tak było w przypadku „Życia po śmierci". Nie wiem, czy wiesz, ale według przeprowadzonych kilka lat temu statystyk, prawie połowa badanych Polaków nie udzieliłaby pierwszej pomocy, chociaż są do tego zobowiązani prawnie.
Rafał Ryś: Warto dodać, że większość z nich nie zrobiłaby tego, bo się boją konsekwencji, że źle udzielą pomocy. Boją się, że ktoś ich oskarży, że zrobili komuś krzywdę.
Jan: Pracowaliśmy już z Fundacją Pedagogium, gdzie od lat robi się wiele dobrego w temacie resocjalizacji. Dowiedzieliśmy się, że razem z Czerwonym Krzyżem przeprowadzają kursy pierwszej pomocy w zakładach poprawczych. Właściwie od razu wpadliśmy z Rafałem na pomysł, by dotrzeć z tym do ludzi, którzy odsiadują wyroki za to, że odebrali komuś życie – by dać im szansę przywrócenia tego życia komuś innemu. W ten sposób chcieliśmy zdramatyzować fakt, że każdy może uratować życie.

„Chociaż w jakiś sposób mógłbym się zrewanżować, jednej czy dwóm, czy trzem osobom. W ten sposób może poczułbym się lepiej, tak jakoś by to zeszło ze mnie" – więzień skazany za zabójstwo, jeden z bohaterów filmu

Reklama

Czytałem, że do projektu wykorzystaliście osadzonych w aresztach Warszawa-Mokotów oraz Warszawa-Grochów. Czy trudno było uzyskać dostęp do więźniów i przekonać ich do współpracy?
Wiktoria Michałkiewicz: Moim zadaniem było znalezienie osób chcących wziąć w tym udział. Więzienia i areszty rządzą się własnymi prawami, co wpływało na zmianę dni zdjęciowych, ich harmonogram i odcięcie od świata zewnętrznego przez zakaz kontaktowania się z kimkolwiek poza murem. Jednak dyrekcje od samego początku były bardzo przychylne do projektu. Największym wyzwaniem było przekonać więźniów, by zostali naszymi bohaterami.

Jak na was reagowali więźniowie?
Wiktoria: Nasz pierwszy dzień był w areszcie śledczym na ul. Rakowieckiej. Wszystkie osoby skazane z art. 148 (przeciwko życiu i zdrowiu), zostały poinformowane, że mogą się z nami spotkać i dowiedzieć się o projekcie. Część nie chciała mieć z nami nic wspólnego, bo to telewizja i „nie, dziękuję". Część pozwoliła sobie wytłumaczyć, że nie chcemy wykorzystywać ich historii, tylko pokazać im, na czym polega pierwsza pomoc. Chcieliśmy, by nam zaufali. Chwilę to trwało, ale udało się nam.

Chociaż miło się nam rozmawiało, ich kary, jakie otrzymali były adekwatne do popełnionych czynów

Jak wyglądał wasz kontakt, o czym rozmawialiście?
Marcin Filipowicz: Kiedy razem z Wiktorią spotykaliśmy się z poszczególnymi kobietami, w pomieszczeniu nie było innej osoby. Przez to osadzone były bardziej otwarte w rozmowie, niż mężczyźni, którym zawsze towarzyszył opiekun. Kluczową kwestią było dla nas, by otrzymać od nich coś szczerego. Oczywiście w naszych rozmowach przewijała się ich tęsknota za wolnością, szczęściem i miłością oraz chęć założenia rodziny.

Reklama

Czy znaliście szczegóły zbrodni osadzonych?
Marcin: Oczywiście wiedzieliśmy, że wszyscy z nich siedzą za morderstwo, ale osobiście nie chciałem znać żadnych szczegółów – nie chciałem, by to wpływało na mój sposób ich postrzegania, by siedziało z tyłu głowy. Kiedy później dotarliśmy do tych historii, rzeczywiście były one brutalne. Chociaż miło się nam rozmawiało, ich kary, jakie otrzymali były adekwatne do popełnionych czynów.

Stary fanpage VICE przestanie działać 1 kwietnia. Już teraz polub nowy

Jan, wcześniej zrobiliście Tatuaże wolności, gdzie kobiety, które wyszły z więzienia, mogły zakryć swoje tatuaże, które powstały za kratkami, nowymi wzorami.
Jan: Lubimy dotykać trudne tematy. Wcześniej była też kampania Photos for Life, gdzie stworzyliśmy cały stock zdjęciowy (skąd kupuje się fotografie do reklam) z ludźmi, którzy chorują na raka. Chcieliśmy pokazać, że pomimo choroby można cieszyć się życiem – co jednak ważne, pieniądze za zdjęcia szły do Fundacji Rak'n'Roll.

Co było najtrudniejsze przy kręceniu tego filmu?
Marcin: To by osadzeni chcieli się przed nami otworzyć; pierwszego dnia nikt nie chciał, drugiego także. Trzeciego dnia nastąpił przełom, zdobyliśmy trzech bohaterów. Nie było między nami bariery, że „my jesteśmy ci z zewnątrz, a wy to ci osadzeni" – pracowaliśmy ze sobą na równi.

Przeczytaj wywiad z Domanem, który zrobił „Tatuaże wolności"

Co po kursie pierwszej pomocy mówili bohaterowie filmu?
Wiktoria: Zgłosiło się całkiem sporo osób do wzięcia udziału kursie, więcej niż jest w filmie – nawet władze aresztu były tym zaskoczone. Dla części osób, która wyjdzie na wolność, zdobyta wiedza była czymś praktycznym, co może kiedyś wykorzystają; ale ci, którzy jeszcze długo posiedzą lub nawet nigdy nie wyjdą na wolność, mówili, że teraz będą wiedzieć, jak pomóc w więzieniu.
Ryś: Z pewnością niektórzy angażowali się w projekt, bo to było też czymś nowym w ich codziennej monotonii – z drugiej strony, była to szansa na dodatkową formę odpracowania ich winy. My tego tak nie czujemy, bo „mamy czyste konto", często nie uczymy się pierwszej pomocy, bo przecież nie musimy – a warto.