Tysiące umierało, kiedy oni przychodzili na świat. ​Trzęsienie ziemi w Meksyku 1985

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Tysiące umierało, kiedy oni przychodzili na świat. ​Trzęsienie ziemi w Meksyku 1985

W chwili, gdy fundamenty miasta pękały, część ludzi czuła szczęście z przyjścia na świat nowych członków ich rodzin. Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy obchodzą urodziny w dniu rocznicy wielkiego trzęsienia ziemi

Opaska noworodka ze szpitala Uriel del Angel.

Każdego roku, 19 września, Meksykanie wspominają te same rzeczy: śmierć, zniszczenie, chaos i cierpienie, jakie sprowadziło na nich trzęsienie ziemi. Tylko garstka odczuwa tego dnia radość. W chwili, gdy fundamenty miasta pękały, część ludzi czuła szczęście z przyjścia na świat nowych członków ich rodzin.

Tego ranka matka natura pokazała swoją bezlitosną stronę. Na tarczy zegara wybiła godzina 7:17, gdy trzęsienie o sile 8 stopni w skali Richtera uderzyło w metropolię zapełnioną milionami mieszkańców. Wiele osób leżało jeszcze w swoich łóżkach, inni byli już w drodze do pracy, dzieci przygotowywały się do szkoły. Tego dnia miasto obudziło trzęsienie ziemi, którego nikt się nie spodziewał.

Reklama

Stolica Meksyku była odcięta na cztery długie dni, gdy prezydencka decyzja zablokowała międzynarodową pomoc, by w ten sposób zataić przed światem ogrom zniszczeń. Największym zmartwieniem rządu w tamtym momencie była groźba odwołania przez FIFE zaplanowanego Pucharu Świata, który kraj miał organizować w nadchodzącym roku. To był błąd. Wielu ludzi pozostało uwięzionych, tylko dlatego, że nie starczało ekip ratunkowych, które mogłyby im pomóc.

W tamtej chwili nawet wojsko nie potrafiło sobie poradzić ze skalą tragedii. Dlatego mieszkańcy samemu tworzyli drużyny ratownicze, próbując wyciągać tych, którzy mieli jeszcze siłę krzyczeć.

Obywatelska solidarność społeczeństwa okazała się ważniejsza niż jakakolwiek pomoc rządu. Mimo to, w chwili, gdy zagraniczne ekipy ratowników dotarły na miejsce, dla tysięcy ludzi gruzy miasta stały się ich grobem.

Ale Puchar Świata nie został odwołany.

W sobotę minęła 30 rocznica od tamtych tragicznych wydarzeń. Ludzie na poniższych zdjęciach obchodzili wtedy swoje urodziny. Słuchali śpiewów i zdmuchiwali świeczki na tortach. Wszystko było ok, bo życie i śmierć zawsze były i będą nierozłączne i równie ważne: skoro pojawiłeś się na tym świecie, jedynym pewnikiem jest tylko to, że kiedyś z niego znikniesz.

Daniela oraz Jimena Garfias

„Moja mama spodziewała się nas za kilka dni, ale przyszłyśmy na świat wcześniej" - mówią bliźniaczki Jimena i Daniela Garfias. Tylko jedna minuta dzieli ich od narodzin: Daniela pojawiła się o 18:28, Jimena 60 sekund później.

Ich matka, Alicia wspomina: „Miały przyjść na świat dopiero w pierwszym tygodniu października, ale trzęsienie ziemi wszystko zmieniło. Tego ranka byłam sama w naszym mieszkaniu na siódmym piętrze, w dzielnicy Polanco. W tamtym miejscu wstrząsy nie były aż tak silne. Gdy to się stało, nie wiedziałam, co dzieje się z moim mężem, który tego ranka zabrał naszego synka do szkoły. Po kilku godzinach dostałam skurczy i odeszły mi wody. Byłam sama, w jakiś sposób udało mi się zejść po schodach, by znaleźć kogoś, kto pomógłby mi dostać się do szpitala Santa Monica, niedaleko mojego domu. W tamtej chwili spotkałam swojego męża i razem pojechaliśmy do szpitala, który, chociaż był tuż za rogiem — dotarcie na miejsce zajęło nam prawie godzinę. Wtedy zobaczyłem, w jakiej rozsypce było miasto. Ludzie krzyczeli, błąkali się po ulicach. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, nie było nikogo, kto mógłby się nami zająć — część pracowników szukała swoich bliskich, inni zwyczajnie nie dojechali do pracy. Pielęgniarka, która się mną zaopiekowała płakała — nie miała informacji, co stało się z jej rodzicami, mimo to, nie zostawiła mnie samej. Nadal nie wiem, czy przeżyli trzęsienie. W szpitalu była awaria zasilania. Po kilku godzinach pojawił się lekarz, który od razu udał się ze mną do sali operacyjnej. Położyłam się, dano mi znieczulenie od pasa w dół. W trakcie porodu co chwila przerywało zasilanie. Daniela przyszła na świat zdrowa, ale gdy rodziłam Jimene pojawiły się komplikacje, jednak udało się ją odratować. Zajęło mi pięć lat, by w końcu zacząć świętować ich narodziny. Czułam się jak pobłogosławiona, bo wiele matek straciło tego dnia swoje dzieci, widziałam to na własne oczy. Zawsze powtarzam swoim dziewczynkom, że muszą starać się jak najbardziej, bo ich życie ma cel.

Reklama

Saul Gonzalez Quiñones i Uriel Del Angel

Saul (z lewej) i Uriel (z prawej) nie znali się wcześniej, ale po pierwszych minutach pierwszego spotkania byli już najlepszymi kumplami.

Rodzice Uriela mieszkali w centrum miasta. Tego ranka, jego ojciec, José Carlos Del Angel zabrał matkę Uriela, panią Patricie do szpitala, kiedy poczuła, że zbliża się poród. Zostawił ją w sali, następnie wrócił do mieszkania, by wziąć prysznic i wrócić do żony — wtedy zaczęło się trzęsienie ziemi. Ubrał się najszybciej, jak potrafił i czym prędzej pognał w stronę szpitala. Zanim dotarł na miejsce, minęła godzina, biegł całą drogę.

„Miałem urodzić się rano, ale przeczekałem trzęsienie ziemi w brzuchu mamy, aż do popołudnia. Mój ojciec bardzo się cieszył na moje przyjście na świat, ale widząc całą tą śmieć wkoło, nie wiedział, jak zareagować. To był szok. Ludzie gratulowali im, opłakując jednocześnie swoich bliskich, których stracili w trzęsieniu. Teraz, dla mnie ten dzień jest pełen radości. Znajomi zawsze pamiętają o moich urodzinach i dzwonią z życzeniami. To niefajne, że dla wielu ludzi ten dzień kojarzy się ze śmiercią, ale co mogę zrobić? To moje urodziny i cieszę się z nich" - mówi Uriel.

Saul urodził się o godzinie 10 rano w Montes de Oca Sanatorium. Poród był przewidziany na godzinę 7:00, ale lekarze nie byli w stanie dotrzeć do jego matki wcześniej. „To pielęgniarki pomogły mojej mamie mnie urodzić" - wspomina.

Dla Saula przyjście na świat tego dnia jest „czymś specjalnym, ponieważ wszyscy pamiętają twoje urodziny. Ta data wpłynęła na moje życie. Wszyscy mówią na mnie Chłopiec z Trzęsienia Ziemi i kiedy ziemia się trzęsie, mówią, że coś musiało mnie wkurwić. To miłe, że ludzie pamiętają o twoich życzeniach, pomimo tej wielkiej tragedii, która będzie się za mną ciągnąć do dnia mojej śmierci".

Reklama

Jesus Chucho Garcia Lopez

To zdjęcie zrobiono przed Głównym Szpitalem, gdzie uratowano mu życie, razem z 52 innymi niemowlętami. 98 dzieci nie przeżyło.

Jesus przyszedł na świat o 6:25 rano. Jego matka, Manuela wspomina, jak pielęgniarka przyszła po dziecko, by je obmyć. Wtedy zaczęło się trzęsienie ziemi. „Budynek zaczął się walić i wszyscy zaczęli uciekać. Nagle kawałek sufitu spadł na mnie, przygniatając lewą rękę i nogę, przez co straciłam kawałek kciuka. Uratowano mnie o 3 w nocy, zostałam wtedy zabrana do innego szpitala. Nie wiedziałam nic wtedy o swoim dziecku, myślałam, że nie żyje" - mówi Manuela.

Trzy dni później, uratowano Jesusa, wraz z pięćdziesiątką innych noworodków. Jednak 92 niemowlęta były już martwe. Jesus miał mnóstwo ran, miał poparzenia na lewym uchu i ramieniu, a kawałek spadającej ściany uderzył go w głowę, zostawiając płaski ślad. Przez następne miesiące przeszedł dwie niebezpieczne operacje. Żył, ale już zawsze miał cierpieć na ataki padaczki. Mimo to udało mu się zdobyć pracę jako personel porządkowy, czyszczący biura.

Do grudnia Manuela nie wiedziała, że jej synek żyje. „Jedyna rzecz, która mnie wtedy uratowała to, że nigdy nie straciłem opaski z nazwiskiem, którą zakładają dzieciom zaraz po narodzinach" mówi Jesus. Manuela wciąż wracała do sił, więc przy opiece nad synkiem pomagali jej znajomi. W lutym 1986 roku Manuela była wreszcie gotowa, by w pełni zająć się swoim dzieckiem. Zapytałem ją o ojca Jesusa. „Nigdy nie dowiedziałam się, co się z im stało po tamtym dniu. Czy przeżył trzęsienie, czy zginął w jego trakcie? On po prostu zniknął".

Reklama

Rosa Garcia

Zdjęcie zrobiono w miejscu, gdzie kiedyś stał słynny Hotel Reigs. Potem powstał tu pomnik tak jak i Plac Solidarności.

Rosa urodziła się o 12:30 po południu. Jej matka, María de Lourdes, wspomina chaos panujący tego dnia. Pomieszczenia na pogotowiu były wypełnione ludźmi, nie sposób było zwrócić uwagę kogokolwiek z personelu. Musiała wejść do pokoju zabiegowego razem tuzinem innych, rannych ludzi. Kiedy Rosa przyszła na świat, lekarz zabrał ją do innego pomieszczenia, gdzie spędziła następne kilka godzin, kiedy jej matka leżała gdzie indziej, sama. María widziała ludzi biegających desperacko z miejsca na miejsce, szukała wzrokiem swojej córki, której tam nie było. W końcu późnym wieczorem, razem ze swoim mężem znaleźli Rose, obiecując sobie, że już nigdy nie zostawią jej samej.

Rosa wspomina: „To smutne, że tak silne trzęsienie ziemi miało miejsce dokładnie w dniu, kiedy przyszłam na świat. To może zabrzmi samolubnie, ale ilekroć wyczuwam drżenie ziemi, chociaż mam skok adrenaliny, nie boję się. To uczucie towarzyszyło mi przez całe życie. Ludzie nazywają mnie „Dziewczyna z Trzęsienia Ziemi", bo bywam humorzasta i ponura, ale to dlatego, że rodzice izolowali mnie od świata, który runął w posagach, gdy się rodziłam. Jestem jednocześnie bardzo bezpośrednia, trudna, bywam chaotyczna w swoich działaniach, ale jestem perfekcjonistą. W dzień moich urodzin zawsze odbywają się ćwiczenia na wypadek powtórki trzęsienia, ale nie mam z tym problemu — mówię sobie, że gdy przyszłam na świat, aż ziemia zadrżała. Wiele ludzi cierpiało tamtego dnia z powodu utraty swych bliskich, ale dzięki mnie moi rodzice byli szczęśliwi".

Reklama

Rosa w trackie swojego życia spotykała się też z dokuczaniem i żartami na jej temat. „Raz usłyszałam, że ziemia była tak zła, że pojawiłam się na świecie, że postanowiła zabić tyle osób, bo jestem antychrystem. Innym razem ktoś powiedział mi, że ci ludzie umarli przeze mnie i jestem morderczynią. Prawda jest taka, że to wszystko sprawiło, że jestem teraz dobra w doradzaniu ludziom, jak radzić sobie z przykrymi emocjami i stresem spowodowanym przez takie znęcanie się. Czuję, że potrafię zasiać w tych osobach ziarno spokoju. W życiu kieruję się dewizą: jeżeli nie możesz zrobić czegoś dobrze, nie rób tego wcale".

Jesus Francisco Flores Medina – Chłopiec z Trzęsienia Ziemi.

Ta historia jest jedną z najbardziej dramatycznych, jakie wydarzyły się podczas trzęsienia ziemi w 1989 roku. „Kiedy przyszedłem na świat byłem otoczony przez śmierć" - tak Jesus zaczął swoją opowieść. Budynek, gdzie żyła cała jego rodzina runął, teraz w tym miejscu stoi słynna Plaza Garibaldi.

24 członków jego rodziny straciło wtedy życie, w tym jego matka, Martha Cruz Medina, będąca z nim w 7 miesiącu ciąży. Babcia Jesusa, Brenda wyszła tego dnia wcześnie z domu, kilka minut przed 7 rano, by kupić w sklepie jedzenie na śniadanie, wtedy zaczęło się trzęsienie ziemi. Zaczęła biec w stronę swojego budynku, który już zdążył runąć. W następnych dniach wracała tam wielokrotnie, w nadziei, że grupy ratunkowe znalazły jej synów, córki, kuzynów i braci, których przysypały gruzy.

Reklama

Czwartego dnia, przestano wierzyć, że uda się jeszcze znaleźć kogoś żywego. Brenda zakradła się do zakazanej strefy, gdzie pod gruzami znalazła martwe ciało swojej córki. Ratownicy już odjechali, kiedy Brenda wyczuła życie w brzuchu Marty. W przekonaniu, że robi to, co najlepsze, wzięła do ręki brzytwę i rozcięła jej brzuch, wyjmując ze środka ledwie żywe niemowlę, które schowała do pudełka po butach. Zaniosła je do najbliższej placówki Czerwonego Krzyża, skąd zawieziono Jesusa do szpitala. Tam chłopiec od razu trafił do inkubatora, do momentu, aż jego stan się nie polepszył.

Od tego dnia, jego życie nie było łatwiejsze. Pani Brenda, przytłoczona śmiercią całej swojej rodziny oraz brakiem środków do życia, kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Raz też rzuciła się na tory pod pędzący pociąg, trzymając Jesusa na rękach. Zaczęła szukać pomocy, na wszelkie możliwe sposoby, zdjęcie jej wnuczka znalazło się nawet w gazecie — dziecko nazwano „Chłopcem z Trzęsienia Ziemi".

Jego życie obróciło się o 180 stopni, gdy Carlos Salinas de Gortari, kandydat na prezydenta z 1988 roku, zaoferował mu pomoc. Jesus w podzięce oddał się służbie partii Gortariego. Obecnie „Chłopiec z Trzęsienia Ziemi" pomaga potrzebującym — dostarczając im z ramienia PRI (partii rządzącej) lekarstwa i inne środki do życia. „Wiele drzwi zamknęło się przede mną, ale inne stanęły otworem. Chociaż nie miałem dzieciństwa, teraz mogę powiedzieć, że warto było przeżyć — dzięki mojej matce, która ofiarowała mi życie, nawet w martwym ciele oraz mojej babci, która pozwoliła mi przyjść na świat. Bóg jest wielki" mówi Jesus.

Reklama

Paulina Guzman

Zdjęcie zrobiono w miejscu, gdzie śmierć poniosło 600 szwaczek, które pracowały w tym miejscu.

Paulina urodziła się o 8 rano w México Hospital.

Te słowa usłyszała od swojej matki: „Moja mama zaczęła mieć skurcze z samego rana, więc czym prędzej pojechała do szpitala. Tam poczuła drżenie ziemi. Ludzie zaczęli dowiadywać się o sytuacji z radia. Mówiono, że budynek Chihuahua in Tlatelolco się zawalił, a tam żyli jej rodzice, a właściwie w Nuevo Leon. Tak bardzo ją to załamało, że odeszły jej wody. Uspokoiła się, dopiero gdy dowiedziała się, że to nie ich budynek runął. Mama wspominała, że słyszała wtedy dużo krzyków, bo jej pokój znajdował się nad ostrym dyżurem. Tego dnia mój brat nie poszedł do przedszkola, które się zawaliło, zabijając wszystkich w środku. Znaleziono tam później w gruzach martwego przyjaciela mojej matki — obejmował rękoma ciała dwóch swoich synków".

Paulina przyznaje, że od dnia narodzin jej życie było napiętnowane ciągłą traumą: „Kiedy skończyłam 20 lat poszłam do psychologa, by powiedzieć mu o tym, że byłam na studiach wykorzystywana seksualnie. W trakcie naszych sesji wyszło, że byłam wykorzystywana już wcześniej, przez mojego ojca, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Po tym wyprowadziłam się z domu i stałam się samowystarczalna, co jest dla mnie dobre. Uświadomiłam sobie, że potrafię przezwyciężyć przeciwności pojawiające się na mojej drodze i mogę pomagać innym ludziom, by robili to samo. W taki sposób zostałam psychologiem".

Cesar Lopez Fuentes

Zdjęcie zostało zrobione w dokładnym miejscu, gdzie stał budynek Nuevo Leon, w Tlatelolco. Zginęło tutaj ponad 300 osób. César mieszka teraz nieopodal.

Urodził się o 8:13 rano.

Dla Césara dzień jego narodzin nie jest czymś szczególnym. „Postrzegam ten dzień poprzez oddanie czci tym, którzy stracili życie, poprzez to, jak wszystko wyglądało przed trzęsieniem i po nim, ale to także dzień moich urodzin — powód do świętowania. Pomimo składanych mi życzeń, trudno zapomnieć o tej rocznicy".

Zapytałem Diego, jego ośmioletniego syna, czy wie, że jego tata przyszedł na świat w dniu, kiedy Meksyk nawiedziło to straszne trzęsienie ziemi? Wtedy jego twarz nabrała wyrazu dumy. Dodałem, że nie stalibyśmy tutaj razem, gdyby nie jego ojciec. On natomiast pochylił się nad swoim synkiem i wytłumaczył, że tego dnia zginęło wiele osób — dla niektórych to smutna data, dla innych ten dzień jest szczęśliwym, co podsumował słowami: „To część życia, synku".