FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Nakręcony Lem

„Kongres” już w kinach. Oto przewodnik po najważniejszych ekranizacjach Lema

Przekładaniec (1968) w reżyserii Andrzeja Wajdy to najlepsza ekranizacja Lema według Maurycego Tryuka-Moczulskiego

Od 13 września w kinach lemowski „Kongres” Ariego Folmana znanego z animowanego quasi-dokumentu „Walc z Baszirem”. Ekranizacja „Kongresu Futurologicznego” doczekała się równie interesującego czy raczej niekonwencjonalnego potraktowania, łącząc różne techniki filmowe i przysłowiowe już odejście od lemowskiego materiału źródłowego. Zanim się przekonamy, na ile luźno twórcy obeszli się z Iljonem Tichym, przypomnijmy sobie poprzednie przygody Stanisława Lema z taśmą filmową. To, że był do nich krytycznie nastawiony („ten film był dnem dna”) nie jest tajemnicą, spójrzmy więc na nie z małym dystansem. Nie zajmując się zgodnością z literackimi oryginałami, skoro sami twórcy niespecjalnie się tym przejmowali. A więc po kolei i wybiórczo:

Reklama

„Milcząca Gwiazda” (1960) - polsko-niemiecka koprodukcja w reżyserii Kurta Maetziga jest pierwszą adaptacją twórczości i to od razu jego debiutu książkowego „Astronauci”. Była także wysokobudżetową produkcją,  ówcześnie najdroższą produkcją NRD. Jak się okazuje, nie tylko w Hollywood wielkie produkcje są przepisywane i poprawiane niezliczoną ilość razy. Ten film doczekał się dwunastu wersji scenariusza pisanych przez trzy zespoły.

Po odkryciu na Ziemi urządzenia prawdopodobnie pochodzącego z Wenus, ludzkość wysyła wielonarodową załogę (w ekipie są przedstawiciele wszystkich ras i na równych prawach, co jak na tamte czasy jest bardzo progresywne i najbardziej wartościowe w całym filmie), by zbadać życie na drugiej planecie od słońca. Odkrywają na miejscu ze zgrozą, że Wenusjanie chcieli podbić Ziemię, ale zginęli we własnej nuklearnej wojnie. Nie owijając w bawełnę, to jest po prostu taki sobie film sci-fi. Typowy dla epoki zbrojeń atomowych, pełen deklaratywnych dialogów i technobełkotu, naciąganych romansów i wywołujących uśmiech efektów. Dostępne kopie są najcześciej z drewnianym, anglojęzycznym dubbingiem co tylko wzmacnia humorystyczny efekt. Nie jest to fatalna produkcja, ale na tyle słaba, że trafiła na ruszt satyrycznego serialu „Mystery Theater 3000” (odcinek jedenasty drugiego sezonu), gdzie się wyśmiewa filmy z tamtej epoki. Jeśli ktoś chce się przekonać, film jest w domenie publicznej.

Reklama

“Wycieczka w kosmos” (1961) - polska, krótkometrażowa animacja Krzysztofa Dębowskiego, ze scenariuszem Lema to prawie stereotypowy polski film animowany. Lekko satyryczny, bawiący się formą i skupiony bardziej na wymyślaniu fantazyjnych maszyn niż czymkolwiek innym. Wąsaty turysta postanawia wybrać się na tytułową wycieczkę i trafia na ślub kosmitów,  łudzodząco przypominający katolicki obrządek. Oczywiście wpada w tarapaty, ale udaje mu się szczęśliwie powrócić na Ziemię. Klasyczne 11 minut polskiej animacji z muzyką Krzysztofa Pendereckiego.

“Profesor Zazul” (1962) - bardzo nietypowa adaptacja Lema autorstwa Marka Nowickiego. Zamiast sci-fi czy satyrycznej futurystyki, mamy tu do czynienia z gotyckim dreszczowcem, gdzie gadżetami są butelki Coca-Coli, zachodnie papierosy i stacje benzynowe Esse. Ale czym przecież dla Polaków był wtedy zachód, jak nie krainą z odległej galaktyki? Tichy uciekając przed burzą, trafia do domostwa na uboczu, gdzie Zazul w towarzystwie małpki prowadzi eksperymenty.

Ikaria XB 1 (1963) - druga kinowa przygoda Lema z kinem jest wręcz antytezą „Milczącej Gwiazdy”. Czechosłowacka produkcja z Jindrichem Polákiem za kamerą to opowieść o wyprawie w kierunku Alpha Centauri, bardzo kameralna (choć w świetnych futurystycznych scenografiach) opowieść o napięciach między załogą, odosobnieniu, szaleństwie i miłości w kosmosie. Bohaterowie spędzają czas na narzekaniu na jedzenie, szachach, siłce, podrywaniu i podglądaniu samych siebie za pomocą wszechobecnych kamer (najwyraźniej w 1963 roku nikogo to nie ruszało), aż trafiają na niezbadane ciało niebieskie, które nazywają „mroczną gwiazdą”. Oprócz scenografii, uderza psychodeliczna muzyka, świetna praca kamery i parę smaczków, jak Robot Patryk i opuszczony XX-wieczny statek kosmiczny, świetne dialogi (jeden z bohaterów, oszalały od promieniowania krzyczy: „Ziemi nie ma. Ziemi nigdy nie było!”) i zaskakujący, pełen nadziei dla ludzkości happy end. Jeśli będziecie mieli okazję, to obejrzyjcie z polskim, fantastycznym dubbingiem.

Reklama

Przekładaniec (1968) - nie będę ukrywał, to mój ulubiony film Andrzeja Wajdy. Nie dlatego, że najzabawniejszy, i nie dlatego, że Lem sam napisał scenariusz, ale dlatego, że to naprawdę proroczy film (w kontekście historycyzmu Wajdy to naprawdę ciekawe).

Bogumił Kobiela to rajdowiec, który po wypadku przechodzi transplantację. Organy pochodzą od jego brata, pilota rajdowego, z którym jechał. Firma ubezpieczeniowa nie chce mu i wdowie po bracie wypłacić odszkodowania, bo teoretycznie jego brat żyje jako części ciała w nim. Wynajęty prawnik próbuje rozwiązać ten dylemat. Podejrzewam, że zarówno Lem, jak i Wajda, chcięli się pośmiać z chirurgi plastycznej, ze zmiany płci i dekandenckiej współczesności. Moim zdaniem wyszło im coś o wiele bardziej mądrego i antycypującego rzeczywistość. O celebrytozie, o rozpadzie jednostki, algorytmizacji życia, kulturze pozwów i utowarowieniu ciała. Wajda i cyberpunk, kto by pomyślał.

Solaris (1972) i Solaris (2002) - obydwa filmy opiszę razem, bo wbrew pozorom są bardzo podobne, podejmują te same tematy, choć w różnym natężeniu. Obydwa są snujami, bardzo ambitnymi filmami science-fiction. U Tarkowskiego mamy do czynienia raczej z pretekstem do opowiedzenia o swoich stałych tematach, samopoznania, niespełnienia i poszukiwaniu domu. Steven Soderbergh za to zrobił coś bliższego remake’owi filmu Andrieja Tarkowskiego, niż nową adaptację. Utrzymuje zbliżone, medytacyjne tempo, w sferze idei nie dodaje niczego nowego, ale w przeciwieństwe do pierwowzoru, pokazuje tytułową inteligentą planetę. Każdy zna, każdy widział (tyłek George’a Clooneya).

Reklama

Test Pilota Pirxa  (1978) - Marek Piestrak, nasz jedyny twórca tworzący stricte gatunkowe kino („Klątwa Doliny Węży”!) w 1978 roku zabrał się za jedno z opowiadań Lema. Tym razem za opowieść o konfrontacji człowieka z maszyną i istocie człowieczeństwa podczas kosmicznej wyprawy. No i, jak prawie zawsze, poległ. Nawet nie na samym Lemie, bo jak ustaliliśmy, mało kto się tym przejmował. „Test Pilota Pirxa” jest po prostu nudnym, ciągnącym się niemiłosiernie, tanim, przegadnym i wcale nie efektownym filmem. Choć powyższa zajawka próbuje nas oszukać.

VICTIM OF THE BRAIN (1988) - dokument Pieta Hoenderdosa na podstawie naukowej książki  „The Mind’s I” Daniella Denneta i Douglasa Hofstadtera, będącej zbiorem esejów i opowiadań ilustrujących badania nad kogniwistyką, psychologią, teologią i świadomością. Jedną z tych „ilustracji” jest opowiadanie Lema z „Cyberiady”. Jej insenizacja znalazła się również w filmie. To chyba jedyna wierna aż do bólu adaptacja Lema, choć zrealizowana chałupniczymi metodami.

1 (2009) - to unikatowa pozycja na tej skróconej liście, bowiem nie jest to adaptacja żadnego z opowiadań i książek Lema. To literarcko-filozoficzny kryminał inspirowany jedną ze słynnych Lemowskich recenzji nieistniejących książek, a dokładniej “Jednej Minuty” J. Johnson i S. Johnson. Ta fikcyjna książka  opowiada  przy pomocy tabeli, statystyk i wyliczeń co się dzieje z ludźmi w ciągu minuty. W filmie Petera Sparrowa (a właściewie Zoltána Verebesa), w słynnej księgarni z białymi krukami, w ciągu jednej nocy każda książka zostaje w tajemniczy sposób podmieniona na ową „Jedną Minutę”. Tak zaczyna się śledztwo, które doprowadzi nas do zaskakujących konkluzji. Pozycja obowiązkowa dla fanów J.L. Borgesa i ekscentrycznych filmów Petera Greenewaya.

Reklama

“Maska” (2010) - bracia  Stephen i Timothy Quay, znani z miłości do wina, kukiełkowej animacji, groteski i literatury z Europy Wschodniej, w 2010 roku w łódzkim Semaforze zrealizowali krótki film na podstawie opowiadania Lema. Opowieść o robocie (a może tylko konstrukcie społecznym?) w ciele/kostiumie kobiety, który pyta o swoją tożsamość, rolę i sens życia. I choć sama historia, czy streszczenie historii, w filmie braci Quay bardziej przypomina film „Gatunek” z perspektywy potwora (czytaj: mizoginistyczny), to wizualizacja - surrealistyczne scenografie, zdeformowane lalki, przerażająco dziwne animacje kukiełek, oniryczna atmosfera i niepokojące, powtarzane zbliżenia na twarze stanowią wartość samą w sobie.

GOLEM (2013) - najnowszą - pomijąc „Kongres” - próbą przełożenia Lema na język filmu, jest zaledwie 7-minutowa animacja CGI Tobiasa Wiesnera i Patricka McCue. I szczerze mówiąc, wydaje mi się także jedną z ciekawszych. Żenski głos, prawdopodobnie należący do czegoś pomiędzy boginią a sztuczną inteligencją, opowiada nam o sensie życia, roli kultury i naszej walki z nią, metamorfozie naszego jestestwa i samej przyszłości, w rytm hipnotycznej muzyki i abstrakcyjnych animacji. Całkowicie pozbawiony szkieletu narracyjnego, wydarzeń, postaci i czasu, bardziej przypomina film propagandowy rodem z dystopijnych gier wideo i filmów. Filozoficzna postawa Lema, jego całościowe podejście do problemu jakim jest ludzkość i granice poznania, połączona z konwencją cybernetycznej gadki motywacyjnej daje świetny efekt.

To nie są wszystkie ekranizacje Stanisława Lema. Są jeszcze radzieckie i polskie filmy telewizyjne (w tym kolejne „Solaris”), co najmniej kilka niemieckich i węgierskich seriali, a nawet opera. Niechybnie czeka nas jeszcze więcej adaptacji. Co ciekawe, w przeciństwie do podobnie traktowanego z dezynwolunturą Philipa K. Dicka, kolejne ekranizacje Lema są coraz ciekawsze, oryginalne, eksperymentalne i autorskie. Może nie do końca zgodne z oryginalnymi tekstami, ale przynajmniej nie są przerabiane na generyczne filmy akcji. Choć w sumie, czemu nie?

„KONGRES“, CZYLI OPOWIEŚĆ O WIELKIM CIERPIENIU

OPERA LECZY MYSIE SERCE…

GROLSCH FILM WORKS PRZEDSTAWIA INDEPENDENCE DAVIDA ALTOBELLEGO