Kim są i co robią w Polsce uchodźcy z Białorusi

FYI.

This story is over 5 years old.

polska

Kim są i co robią w Polsce uchodźcy z Białorusi

Musieli uciekać przed KGB, dziś układają sobie życie na nowo

Zdjęcia: Grzegorz Broniatowski

Kiedy mówimy o uchodźcach zza wschodniej granicy, pierwsi na myśl przychodzą się setki tysięcy Ukraińców. Jednak obywatele Ukrainy nie trafiają do Polski jako uchodźcy. Przyjeżdzają pracować, tak jak polscy migranci do Wielkiej Brytanii – i tak jak Polacy w UK mogą w każdej chwili wrócić do rodzinnego domu. Inaczej wygląda sytuacja osiadłych w Polsce Białorusinów.

Według statystyk Urządu ds. Cudzoziemców, Białorusini to trzecia pod względem liczebności nacja, której w ostatniej dekadzie przyznano status uchodźcy w Polsce – po Rosji i Syrii. Maksymalna ilość wniosków przypadła na lata 2011-2013, w obliczu represji po wyborach 2010 roku (kiedy to władze brutalnie spacyfikowały zgromadzenie w centrum Mińska, w którym wzięło udział ponad 20 tys. osób). Setki ludzi aresztowano: wśród nich konkurenci Aleksandra Łukaszenki do posady prezydenta, dziennikarze, aktywiści opozycji i zwykli obywatele.

Reklama

Niektórym udało się zbiec. Składali wniosek o azyl będąc w Polsce z wizą, inni musieli uciekać przez Rosję i Ukrainę. Jeśli spróbują wrócić, od razu stracą ochronę międzynarodową i już przy wjeździe do kraju może ich zatrzymać straż graniczna.

Oto jak układają sobie życie w nowym kraju: Polsce.

„Codziennie mnie przesłuchiwano. Wyszedłem przez balkon i pojechałem" – Roman, 27 lat

Po wyborach prezydenckich w 2010 roku, kiedy moich kolegów zaczęto zatrzymywać za uczestnictwo w demonstracji, pierwsze 2 tygodnie ukrywałem się w Ukrainie. Wróciłem na Białoruś, ale po 4 godzinach do domu przyszli pracownicy służb specjalnych.

Codziennie przez tydzień przesłuchiwano mnie w związku z oskarżeniami o terroryzm, bandytyzm, narkotyki. Nigdzie nie puszczali adwokata, chcieli mnie obwinić. Na szczęście mieszkałem na parterze – ostatni raz, kiedy po mnie przyszli, wyszedłem przez balkon w kapciach i pojechałem do Moskwy. Kilka osób wtedy dostało po 3-4 i więcej lat w więzieniach. Ja też mogłem.

W Moskwie miałem kilku kolegów, którzy studiowali w Polsce. Powiedzieli że w Moskwie też jest niebezpiecznie – parę tygodni wcześniej zatrzymano i deportowano do Białorusi anarchistów, od razu do budynku KGB. No i powiedzieli mi żeby jechałem do Polski, bo oni załatwią mi studia.

Od Briansku skręciłem w stronę Ukrainy, przejechałem przez całą Ukrainę trzy doby, od Lwowa kupiłem bilet do Rzeszowa. Nie miałem żadnej wizy. Ukraińskiej straży granicznej skłamałem, że mam Kartę Polaka. Gdy przyszła polska, podniosłem ręce do góry i prosiłem o azyl. Zatrzymano mnie, miałem sprawę w sądzie za naruszenie reguł przekroczenia granicy z UE.

Reklama

Dostałem bezterminowy areszt w ośrodku strzeżonym dla cudzoziemców w Przemyślu. Byłem tam przez 3 tygodnie, siedziałem razem z Ukraińcami, Czeczenami… kilka osób z Libii, chodziło z obrazkiem Kadafim. W końcu z pomocą Helsińskiej fundacji był zwolniony ztąd wcześniej, dostałem w Polsce azyl polityczny. Chyba już mogę wrócić – ale nie widzę w tym dużo sensu. Dopóki mamy tę władzę, nie mogę siedzieć w milczeniu. Znów robiłbym to, co robiłem przed wyjazdem, znowu byłbym aresztowany, koło się zamyka.

„Powiedzieli mojej matce, że jeżeli nie podpiszę umowy o współpracy, siostra i brat zostaną wyrzuceni ze studiów" – Maksim, 23 lata

W 2011 roku miałem problem z KGB. Brałem udział w protestach które nazywały się „Rewolucja przez media społecznościowe". Częściowo byłem jednych z organizatorów, bo prowadziłem grupę w sieci społecznościowej Vkontakte (to rosyjski odpowiednik Facebooka, na Białorusi bardziej popularny). Gdy zaczęły się protesty, bardzo szybko nabierając mocy, zostałem wezwany do KGB.

Przyszedłem i przez 5 godzin czterech pracowników mnie przesłuchiwało. Mówili że zostanę uwięziony za to, że zapraszam ludzi do protestów. Wezwali moją matkę i powiedzieli jej, że jeżeli nie podpiszę umowy o współpracy, moja siostra i brat zostaną wyrzuceni ze studiów.

Podpisałem ten papier. Musiałem zgodnie z tym wybrać sobie pseudonim. Nazwałem się „Hanter Tompson". Jeżeli KGB-iści wiedzieliby, o kogo chodzi, od początku zrozumieliby, że nic z tej współpracy nie wyjdzie.

Reklama

Po jakichś 2 tygodniach dzwonili do mnie, zapraszali na jakieś rozmowy, mówili co mam zrobić (wszystko nagrywałem na dyktafon, a mój kolega, który miał aparat fotograficzny z dużym zoomem, robił z oddali zdjęcia KGB-istów). Dali mi zadanie, żeby wyjechał do Polski i został kolegą innego opozycjonisty.

W tym czasie już konsultowałem się z niezależnymi dziennikarzami. Oni powiedzieli, żebym spokojnie wyjechał niby na to zadanie – ale od razu po przekroczeniu granicy ujawnione przeze mnie informacje miały zostać opublikowane w niezależnych mediach na Białorusi.

Na razie studiuję w Warszawie, za moją naukę płaci Unia Europejska. Nie chcę wracać. W Polsce jest wolność. Czuję się tu dobrze.

„W polskim obozie czuliśmy się trochę jak w sanatorium" – Ina

Mąż miał polską wizę, ja miałam litewską. Do Polski przyjechaliśmy w piątek, urząd w Dębaku pracował do 15, więc pierwsze dwa dni spędziliśmy w pokoju podobnym do celi w więzieniu, z dwupiętrowym żelaznym łóżkiem. W poniedziałek zarejestrowali nas i skierowali do obozu Linin.

Ten obóz znajduje się w lesie, na wielkim zamkniętym terenie. Mieszkaliśmy z Czeczenami w wielopiętrowym korpusie, było czysto i akuratno. Mieliśmy dwie łazienki, dwie toalety, kuchnię, nawet salę sportową na piętrze, a w odrębnym budynku jadalnię. Czuliśmy się trochę jak w sanatorium.

Mieszkaliśmy tam około dwóch tygodni, potem wynajęliśmy mieszkanie w Piasecznie [miejscowość pod Warszawą]. Mąż trochę pracował na budowie, potem jako kierowca autobusu komunikacji miejskiej, później otworzył swoją naprawę samochodów, której się zajmuje do dziś.

Reklama

Ja poszłam na studia dzięki programowi Kalinowskiego. W kwietniu urodziłam syna, teraz zajmuje się jego kształceniem. Czasami chcę do domu. Ale już za dużo czasu zeszło, mamy dziecko. Więc chyba nie wrócimy.

„Chciałbym wrócić do swojego domu" – Maksim, 30 lat

Mieszkam w Polsce już 6 lat, przyjechałem tu prawie od razu po wydarzeniach politycznych 2010 roku. Mieszkam w na wpół zrujnowanej kamienicy, całe mieszkanie wyremontowałem sam. Mam nadzieję, że nie zostanę tu na zawsze, ale czuje się w tym miejscu komfortowo. Jest moje. Tylko pralki brakuje.

Mam doświadczenie w organizacji wydarzeń ulicznych: manifestacje, graffiti, tematyczne gry terenowe i tak dalej. Pierwszą polityczną akcję po raz pierwszy zorganizowałem grudniu 2006 r., miałem 19 lat – to była akcja „16", ku pamięci znikłych polityków [nazwa „16" nawiązuje do 16 września 1999 i zaginięcia w niewyjaśnionych okolicznościach polityka Wiktora Hanczara i biznesmena Anatola Krasouskaha; po tym zdarzały się kolejne „zniknięcia" oponentów Łukaszenki – przyp. aut.].

Wiosną 2007 r. już aktywnie brałem udział w rozpowszechnianiu produkcji agitacyjnej na terenie kilka okręgów Mińska. Kiedy przyjechałem do Warszawy, byłem poszukiwany. Wtedy, po demonstracji, w więzieniach na Białorusi sporo było aktywistów politycznych. Nie przestałem działać. Organizowaliśmy wiele akcji solidarności, szukaliśmy kontaktów do Białorusinów z ruchu opozycyjnego, którzy też musieli uciekać.

Chciałbym wrócić do swojego domu. Ale nawet do Rosji nie mogę wyjechać, ponieważ przez wspólną bazę danych poszukiwanych i tam jestem tam poszukiwany.