FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Dawid Podsiadło - Gdybym spotkał smoka, to miałbym luz

Już 6 listopada na sklepowe półki trafi "Annoyance and Disappointment" - drugi solowy album Dawida Podsiadło. Z tej okazji ucięliśmy sobie z nim długą, bardzo ciekawą rozmowę.

Wszystkie zdjęcia Łukasz Ziętek

Już 6 listopada na sklepowe półki trafi "Annoyance and Disappointment" - drugi solowy album Dawida Podsiadło. Tytuł dość przewrotnie zapowiada to, czego na pewno nie otrzymamy w konfrontacji z nowym materiałem, który powstawał pod czujnym okiem Bogdana Kondrackiego i Daniela Walczaka. To dwanaście kompozycji, wobec których oczekiwania były równie duże, co talent 22-letniego muzyka. Podobnie jak w przypadku debiutu, Podsiadło pozostaje po prostu sobą. To już połowa sukcesu. Co do pozostałej części, pozwoliliśmy oddać głos samemu Dawidowi.

Reklama

Czytaj wywiad poniżej.

To kiedy zgolisz wąsa?
Nie wiem - chyba jeszcze rok jakiś muszę go nosić przez to, że zrobiłem sesję zdjęciową z wąsem - i tak powinno zostać teraz. Potem wiesz - wstawimy gdzieś zdjęcie z sesji i co? To nie ja. To nie ten sam gość (śmiech).

Bardzo szybko potoczyły się wypadki w twojej muzycznej karierze. Polska już należy do ciebie. Pytanie, które zadaje sobie pewnie bardzo wiele osób śledzących twoje poczynania: to kiedy zachód?
Myślę, że na pewno to się kiedyś wydarzy, ale ja na razie skupiam się na tym, co się dzieje tutaj, a dzieje się tyle, że mam co robić. Trochę też nie ode mnie to zależy, kiedy się uda coś za granicą - to już jest praca wytwórni i menadżera i ja sobie nawet nie zaprzątam tym głowy, bo dopóki się nic nie dzieje, to skupiam się na tym, co jest tutaj - a mam ręce pełne roboty.

Któryś z dwóch twoich albumów oddaje pełniej twoją muzyczną tożsamość? A może każdy z nich jest pełnym odbiciem twojego aktualnego na chwilę wydania płyty stanu umysłu?
To nie jest tak, że przy każdej płycie skrywałem jakieś swoje bardziej demoniczne strony, a teraz, na Curly Heads wypuszczałem je. W każdym momencie tworzenia materiału na płytę to jest odwzorowanie tego, co aktualnie czuję i każdy album jest autentyczny - jest takim odbiciem wydarzeń, których doświadczam w danym momencie. Każda płyta, kiedy wychodzi, jest na ten moment najlepszą, jaką wydałem, mimo że się różnią. Była pierwsza, teraz jest druga solowa, którą uważam za ciekawszą, a pewnie trzecia, kiedy wyjdzie, to ona będzie najlepsza dla mnie.

Reklama

Najpierw "Comfort and Happiness", teraz "Annoyance and Disappointment". Aż się boję zapytać, co dalej. Konsekwentnie będziesz trzymał się dwuwyrazowych tytułów płyt z krótkim spójnikiem?
Chyba nie. To był wynik tylko tego, że wziąłem sobie konkretne zdanie z Final Fantasy VIII do nazwania pierwszej i drugiej płyty. I trochę taki miałem zamysł - żeby to był taki dwupłytowy etap - mam początek i koniec zdania - i to jest jakby całość. Pierwsza i druga płyta opowiada coś, co się działo w moim życiu w ciągu tych kilku lat, a w trzeciej zmienię to.

Będzie nowe otwarcie…
Tak. Myślę, że w inny sposób będę pracował nad płytą. Myślę, że trochę dłużej, trochę poszukam sobie różnych rzeczy. Cały czas też tworzę i mimo że właśnie wydałem drugą płytę, to mam dużo nowych pomysłów i już wiem, że będzie to trochę inne – tytuł też. Nie zrobię już na przykład Sadness and Richness albo cokolwiek (śmiech).

Czy dostrzegasz jakiekolwiek różnice w tworzeniu i rejestrowaniu muzyki teraz i podczas nagrywek do "Comfort and Happiness"? Masz już wypracowany określony sposób nagrywania muzyki?
Różniło to się, chociaż schemat pozostał podobny, tylko więcej ludzi brało w tym teraz udział. Na pierwszej płycie wszystko zrobiliśmy z Bogdanem: bazowaliśmy na moich pomysłach, albo naszych wspólnych, a przy drugiej już było dużo więcej pracy w podgrupach. Powstawały utwory z jednym gitarzystą, z drugim gitarzystą, powstawały utwory z Bogdanem, powstawały też utwory u mnie w domu i potem dopiero w studiu cały zespół to ogarniał i tworzył z tego swoją wersję. Więc schemat ten sam, że pracuję albo sam, albo z kimś, tylko że tych "kimśów" było więcej.

Reklama

Przy okazji nowego albumu podkreślasz, że mimo że to projekt solowy, to płyta jest efektem pracy całego zespołu. Jaki więc był udział chłopaków w tworzeniu materiału?
To raczej przebiegało na zasadzie burzy mózgów. Wiadomo, że kiedy robiliśmy rzeczy w podgrupach, to były to dwie osoby, więc te osoby tworzyły te rzeczy, ale potem i tak zespół musiał to przerobić na swoje i każdy odpowiadał za swój instrument. Nie miałem chyba jednej spójnej wizji odnośnie tej płyty - jak ona powinna brzmieć, wyglądać. Bardziej skupiałem się na pojedynczych kompozycjach, żeby każda z nich była dobra, a później zadaniem producentów, Bogdana Kondrackiego i Daniela Walczaka, było to, żeby to było jednak spójne, żeby od pierwszego do ostatniego utworu było coś, co te utwory łączy. I to było już ich zadanie, żeby wrzucać te elementy do każdego utworu, żeby nie było tak, że słuchamy jednej płyty, ale mamy wrażenie, że to jest materiał z trzech różnych okresów.

Dużą rolę w tworzeniu nowego albumu odegrał, jak wspomniałeś, Bogdan Kondracki, z którym współpracowałeś też przy okazji poprzedniej płyty. Rozumiecie się już pewnie bez słów?
Chyba od początku mieliśmy coś takiego, że bardzo dobrze się dogadywaliśmy i każdy proponował rzeczy, które drugi gdzieś czuł w środku. Było tak, że była chwila ciszy i nagle ktoś mówił: "czekaj, czekaj, ja mam taki pomysł" i go prezentował, i okazywało się, że druga strona też tego potrzebowała. Nie wiem czy bez słów zawsze, ale dobrze się dogadujemy, dobrze nam się pracuje - na pewno.

Reklama

Bez wątpienia jedną z przyczyn naszego dzisiejszego spotkania jest twój nowy album, którego premiera już za parę dni. Podekscytowany?
Noo! Wczoraj dostałem już fizyczny egzemplarz płyty i dopiero poczułem to, że jeszcze kilka dni i już będzie dostępna, będę ją widział na półkach w sklepie i to jest ekstra, to jest mega fajne uczucie. Dopiero wtedy rozumiesz, że to jest na serio i że to się wydarzy - nie ma już opcji, że nie. Dużo jest tego podekscytowania, jarania się tym.

Ja też miałem już okazję zapoznać się w całości z twoim nowym materiałem. I po pierwszym przesłuchaniu w uszy rzuca się bardzo bogate instrumentarium. Słychać skrzypce, Hammonda, chyba też instrumenty dęte. Jak to wszystko zmieściło się w twojej głowie?
W "Intro" jest wiolonczela, jakaś melodyjka… Na płycie w ogóle jest bardzo dużo Hammonda, bo udało nam się znaleźć i pozyskać do naszego instrumentarium prawdziwego Hammonda - bardzo duże stworzenie to jest, bardzo ciężkie, ale nasz klawiszowiec, Michał Sęk jest bardzo zakochany w tym instrumencie i ten instrument trochę też chyba kocha jego, bo bardzo ładnie współpracują. Udało nam się też, przy okazji fajnej historii zaangażować dwie skrzypaczki do nagrań - w kilku utworach się pojawiają, ich talent się ujawnia. Gitary - wiadomo - perkusja, melotrony, fortepian i jakieś przeszkadzajki. Są też jakieś dziwne rzeczy, jak na przykład fasola ususzona, która działa jako shaker - bardzo ciekawe rzeczy, dużo klaskania było…

Reklama

A jak w takim razie zamierzacie rozegrać to koncertowo. Będziecie występować w poszerzonym gronie?
Możliwe, że czasami będziemy mieli… Był taki plan, żeby zaangażować jedną osobę, która ogarniałaby właśnie przeszkadzajki, ale nie wiem, czy ostatecznie będziemy potrzebowali tego. Każdy z nas po prostu będzie ogarniał więcej instrumentów niż dotychczas. Ja też będę grał na instrumentach, bo przyda się jakieś wzmocnienie. Będę grał na basie, możliwe, że na jakiejś mini-perkusji. Będziemy też mieli dużo urządzeń cyfrowych, urządzenia, które mogłyby wypuszczać jakieś zaloopowane rzeczy. Dużo będzie takiej zabawy. Chyba żaden z nas nie będzie miał po prostu jednego instrumentu, tylko będzie przechodził i bawił się różnymi - oprócz Piotrka, który gra na perkusji - on raczej będzie grał na perkusji, ale oprócz tego będzie miał czasem kontrolę nad samplami.

Czyli na koncertach dużo nowości?
Tak. To też jest fajne przez to, że zespół tworzył materiał na płytę i jakby od razu tworzył koncertowy materiał. Będą różnice na pewno - wydaje mi się, że wszystko na koncercie będzie żyło, będzie ciekawsze. Też będziemy się tym trochę bawić - nie będzie to po prostu bezpośrednio odtworzenie płyty, tylko będą tam rzeczy, których na płycie nie ma.

Skoro jesteśmy przy koncertach, to planujecie od razu na świeżo po wydaniu uderzyć w Polskę, czy wolicie to rozegrać bardziej na spokojnie?
9 grudnia mamy koncert premierowy w Palladium w Warszawie. On będzie takim fajnym, wielkim wydarzeniem, na którym będą niespodzianki z gościnnymi udziałami, pierwszy raz zagramy nowy materiał. Przerabiamy też niektóre utwory z pierwszej płyty, żeby miały trochę świeższy nastrój i formę - też będziemy je grali tam. To będzie fajne wydarzenie. A taką trasę z prawdziwego zdarzenia zaczniemy od przyszłego roku, od stycznia. Będzie to trasa klubowa, mamy też w planach jakąś trasę po filharmoniach, gdzie trochę zmienimy oprawę świetlną - to będzie duża produkcja. Już wiem, że nie wystarczy nam jeden bus do transportu, tylko kilka, bo będziemy wozili ze sobą własne światła i scenografie. Pomysł wzięliśmy zresztą z Curly Heads, gdzie zawsze mieliśmy własnego realizatora światła, własny sprzęt, który jeździł osobnym busem i którego instalacja trwa znacznie dłużej, niż instalacja muzycznych elementów. Więc to będzie naprawdę fajnie wyprodukowana trasa i sam jeszcze nie wiem - pewnie będę zaskoczony wielokrotnie tym, jak to będzie fajnie wyglądało i brzmiało. Myślę, że koncerty akurat mieliśmy zawsze dobre i wątpię, żeby to się zmieniło. Myślę, że będzie tylko lepiej.

Reklama

Poza solowym projektem i występami z Curly Heads bierzesz też udział w różnych innych muzycznych przedsięwzięciach. Który z bocznych projektów przyniósł ci o wiele więcej, niż początkowo się spodziewałeś?
"Elektryczny" z Męskiego Grania to był taki gościnny udział w utworze, który bardzo miło wspominam. Byłem u Smolika, poznałem go przy tej okazji i chyba drugi raz w życiu słyszałem ten utwór i nie wiedziałem za bardzo, co mam tam robić. Pokrzyczałem więc trochę, wypiliśmy kilka drinków, zjedliśmy smaczną pizzę. To było jedno krótkie popołudnie, a później okazało się, że w ogóle stało się to swego rodzaju hymnem całej trasy Męskiego Grania. Odbiór ludzi na ten utwór był fantastyczny, potem fajną przygodą był też teledysk. Muszę przyznać, że to właśnie mnie zaskoczyło - to, jak to urosło. I cieszę się, bo z Curly Heads też go graliśmy na koncertach i zawsze to wywoływało ekstra reakcje.

Wracając do nowego materiału, to pojawia się w nim dużo emocjonalnych ballad z delikatnym, rockowym zacięciem. Czy to właśnie gra teraz w duszy Dawida Podsiadło?
Nie wiem - chyba nie myślę o tym, co mam w głowie. Kiedy tworzę muzykę, to jakoś tak to wychodzi. Nie myślę o tym, co aktualnie chcę robić, co lubię, tylko po prostu jakoś się to dzieje samo. A jak jest dobre i ładne, to się cieszę.

Mnie po kilku przesłuchaniach płyty najbardziej do gustu przypadł "Block". Opowiesz w jakich okolicznościach powstawał? Potrafisz w ogóle rozgraniczyć powstawanie poszczególnych utworów, czy jest to na tyle wielotorowy proces, że trudno to wyodrębnić?
Każdy utwór to jest inny dzień, inny moment, trochę też, jak ci mówiłem wcześniej, inna konfiguracja osobowa. "Block" akurat powstał w duecie z Bogdanem, w jego mieszkaniu, w jego studiu. Ale nie pamiętam dokładnie, co się tam pierwsze pojawiło. W studiu też mieliśmy dni podzielone na konkretne utwory i akurat ta demówka, którą zrobiliśmy z Bogdanem była na tyle mocno doprecyzowana, że wystarczyło na żywo odtworzyć to na kilku instrumentach. Ja nagrywałem swoją partię, Bogdan nagrywał partię, a w studiu już każdy z instrumentalistów musiał to ogarnąć po swojemu. Też bardzo lubię ten utwór - ma coś takiego hipnotyzującego w sobie, przykuwa uwagę. Dlatego też wybraliśmy go jako jeden z pierwszych utworów, który pokazaliśmy na koncercie w Stodole już we wrześniu. Zagraliśmy go jako pierwszy utwór. Nie wiem, czy nie było to nawet przed premierą singla…

Reklama

A który z kawałków jest twoim ulubionym? Do którego wracasz najchętniej?
"Son of Analog" jest na przykład utworem, który bardzo lubię. Jego tempo i klawisz, który prowadzi z basem – cały utwór jest dla mnie doskonały. To też jedyny utwór, który zrobiliśmy w studio, a nie było go wcześniej. Dlatego też wydaje mi się trochę świeższy i trochę bardziej oryginalny, bo powstał już w całym składzie. I "Forest" - bardzo, bardzo lubię "Foresta". To jest też na pewno jeden z moich ulubionych utworów - przez nawiązania do filmu i użycie kilku cytatów z Final Fantasy, ale tym razem siódemki. Jest taki delikatny, subtelny, skrzypce są doskonałe - naprawdę bardzo lubię "Foresta".

Podkreślasz też, że przy okazji tego albumu duże znaczenie ma warstwa graficzna płyty. Zajęła się nią Magdalena Gawrońska. Podobno dość interesujący był sam proces jej powstawania…
Tak naprawdę dopiero teraz, przy tej płycie tak mocno się zaangażowałem w planowanie tego, jak to powinno wyglądać. Przy pierwszej w ogóle gdzieś to mnie ominęło, przy Curly Heads też miałem jakiś tam wkład, ale dopiero tutaj miałem pomysł właśnie na to, żeby zaangażować w to Magdę. Widząc jej wcześniejsze prace, niektóre inspirowane nawet moją twórczością, a niektóre z Meli Koteluk, z Florence & the Machine i bardzo mnie fascynowały jej prace, kreatywność i zapytałem, czy nie chciałaby zrobić właśnie całej oprawy do tej płyty. Powiedziała, że spoko, więc się ucieszyłem bardzo. I też podoba mi się ten zamysł, żeby nie słuchała żadnej muzyki, więc tworzyła obrazy do piosenek, bazując tylko na tekście. Było to dla mnie doskonałe, bo mam świadomość, że przez to, że śpiewam po angielsku wiele osób teksty po prostu pominie i nie będzie chciało się im spojrzeć co śpiewam i na jaki temat. A jak będą mieli jakiś piękny obraz ilustrujący to, o czym ten tekst jest - metaforycznie, czy dosłownie, to może będzie to jakaś zachęta, żeby spojrzeli i przeanalizowali to. Bardzo podobał mi się też ten koncept, że jeżeli okładką jest prawdziwy obraz namalowany 130 lat temu, ale też namalowany przez człowieka, a w środku nie będzie zdjęć przedstawiających mnie chodzącego i myślącego o życiu, tylko będzie to sztuka wykonana przez człowieka, to że to się fajnie łączy, współpracuje ze sobą. Bardzo podoba mi się ten pomysł, że wszystko będzie stworzone przez artystów.

Reklama

Skoro mowa o okładce, to podobieństwo jest uderzające. Myślisz, że Julius Kronenberg po prostu podświadomie namalował ciebie? Kiedy w ogóle trafiłeś na ten obraz?
Dostałem go dawno temu od kilku osób w czasie przygotowań do matury. Ktoś mi wysłał, że znalazł w książce do polskiego ten obraz i że ja jestem na tym obrazie…

Imię też się zgadza…
Tak, no właśnie! I potem zgłębiałem tajniki tego obrazu. Okazało się właśnie, że to jest Dawid, że też muzyka, że też artysta, chociaż raczej siebie jeszcze nie postrzegam jako artystę. Ale wiesz, to po prostu wszystko ma sens i można znaleźć konkretne argumenty, dla których wybór takiej okładki, a nie innej jest logiczny. Głównie też przez to, że gość na tym obrazie wygląda jak ja, mimo że był namalowany 130 lat temu. Bardzo mi się to podobało, wydało mi się, że też to trochę jest taki, wiesz, z delikatnym poczuciem humoru wybór. To też jakoś w pewien sposób pokazuje, że… po co ma być zdjęcie artysty na okładce, nawet super ładne, estetyczne, artystyczne, skoro może być coś, co jest ekstra samo w sobie, po prostu. To taki śmieszny motyw - że gość, który wygląda tak jak ty jest namalowany i to nie jest fotomontaż, tylko na serio. To jest super, to mi się podobało, ujęło mnie to i fajnie byłoby w ogóle mieć okładki, które są wyjątkowe… bo, co jest jeszcze ciekawsze, gdyby jakikolwiek inny artysta dał ten obraz na okładkę swojej płyty - no to fajnie, ma obraz, ale czemu na tym obrazie jest Podsiadło u niego, skoro to nie jest płyta Podsiadło? Logiczne jest, że tylko ja mogłem użyć tego obrazu z takim nastawieniem, bo przecież tam jestem. Nie wyobrażam sobie, żeby Michał Wiśniewski wydał płytę z takim obrazem na przykład. Chociaż on akurat by mógł, bo to artystyczna dusza, ale ani czerwonych włosów, ani kolczyków na tym obrazie nie ma.

Czyli to było przeznaczenie?
Dokładnie! To znaczy, że jest więcej niż to, co widzimy.

Ja takie przeznaczenie zobaczyłem w kawałku zatytułowanym "Bela" - bo tak wszyscy zdrobniale mówią do mojej dziewczyny. Myślisz więc, że tutaj też to podobnie zagrało i Bela może czuć się adresatką tego kawałka?
Tu akurat Bela jest imieniem męskim - od tego aktora - Beli Lugosiego. A to dlatego, że w angielskiej wersji tekstu korzystam z jego cytatu, który akurat słyszałem po raz pierwszy w filmie Ed Wood. Tam właśnie Bela Lugosi mówi taką sekwencję - bardzo zabawną, bardzo abstrakcyjną. To znaczy mało zabawna, bo wiesz, że to już był starszy człowiek i zbliżał się do śmierci, ale bardzo zabawna przez to, co on mówi, bo ostrzega przed jakimś wielkim zielonym smokiem, który ma wylądować na twoim progu i ostrzega cię przed nim dlatego, że ten smok zjada dzieci i ogony małych kaczek. I on mówi to patrząc do kamery, jeszcze ze swoim węgierskim akcentem – to jest poezja, to jest genialna scena, w której biegają jakieś bizony, w ogóle nie wiadomo po co, nie wiadomo co się tam dzieje. I akurat idealnie sylabami się rozłożyło tak to zdanie, że mogłem je zaśpiewać w refrenie utworu, który nazywa się "Lugosi" właśnie, bo angielska wersja to "Lugosi". Po polsku nie ma tego nawiązania, jest to bardzo prywatny tekst - opowiada moje życie. Ale polska wersja to imię aktora, angielska - nazwisko i super! Wyjaśniam dlaczego w refrenie śpiewam o jakimś wielkim zielonym smoku, który zjada dzieci.

A ty boisz się wielkiego zielonego smoka?
Raczej nie. Myślę, że gdybym spotkał smoka, to miałbym luz. Jakoś tak czuję, że smok by mnie polubił - nie wiem dlaczego, bo raczej nie jest to przyjazne stworzenie. Ale patrząc na mój exp w grach, w których są smoki - dałbym radę, smoka bym ogarnął.

Zmierzając ku końcowi, to od czasu kiedy funkcjonujesz w opinii publicznej, pojawiła się kiedyś jakaś plotka na twój temat, która na tyle ci się spodobała, że pomyślałeś: "kuurde…fajnie gdyby tak było naprawdę…"?
Tak, było coś takiego. Kiedyś ktoś mówił, że gram w teledysku Muse. To było dawno temu w ogóle. To był chyba "Resistance" - tam biegło mnóstwo ludzi przez las i jakiś portal udostępnił zdjęcie z tego teledysku (fajnie, że przypomniałeś mi o tym). Był tam jakiś lokaty chłopak - to była jedyna wspólna rzecz - i biegł sobie przez las. I było coś takiego, że ja akurat byłem wtedy na trzy dni w Londynie, pierwszy raz w życiu i wtedy robiłem wspaniały utwór z Tatianą Okupnik "Tu i teraz". I ktoś podchwycił to, że byłem w Londynie, wyszedł nowy teledysk Muse - jak to się stało, że on tam zagrał? I to jest właśnie sytuacja, o której mówisz. Mnie tam nie było, ale fajnie by było, gdybym był.

Czyli to nie byłeś ty…
Nieee, nie. Ostatnio też pojawiła się bardzo śmieszna rzecz - też nieprawda, ale śmieszne. Makos wstawił zdjęcie, jak trzymamy się za ręce, bo chciał udokumentować mój tatuaż. On się śmiał z mojego tatuażu i zrobił sobie zdjęcie, trzymając mnie za rękę. I to zdjęcie się pojawiło na jakichś portalach z opisem, że Tomasz Makowiecki też jest gejem. To było ciekawe, bo jak czytałeś cały ten artykuł, to wychodziło na to, że to, że ja jestem gejem jest oczywiste, ale Tomek też jest przy okazji. I to było bardzo zabawne. Potem Tomek mi powiedział, co się wydarzyło, a ja to oczywiście udostępniłem, bo byłem dumny z takiej plotki. Nie no - piękne. Byłem fanem autora i jego kreatywności - fantastyczne. I jeżeli miałbym być gejem, to z Makosem - super, bez problemów. Jest wielu pewnie takich facetów, z którymi nie miałbym problemów… Z polskiej sceny to… wszystkich bym…

… brał.
Brał - oczywiście (śmiech)!