FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​Jak być najgorszym szefem

Wybraliśmy najgorszych szefów, elitę zła, przestępców seksualnych, oszustów, tyranów i despotów... a nawet morderców

Źródło: Flickr/ylmworkshop

Z badań przeprowadzonych w zeszłym roku przez CBOS, dotyczących czasu, jaki Polacy poświęcają pracy zarobkowej, wyszło, że „co czwarty Polak spędza w pracy od 41 do 50 godzin tygodniowo, a 12 proc. powyżej 60 godzin". Teraz wyobraź sobie, że właśnie tyle czasu dzielisz z osobą, której szczerze nienawidzisz. Mało kto potrafi wyprowadzić z równowagi jak szef, który zamiast motywować do pracy, dbając o morale podwładnych, zachowuje się jak kompletny dupek i odgrywa rolę komendanta obozu pracy.

Reklama

Częste i wielogodzinne obcowanie z taką osobą jest jak przeżywanie skutków jakiegoś kataklizmu – towarzyszy nam uczucie strachu, złości i rozgoryczenia, ale jednocześnie nic nie możemy z tym zrobić. Przynajmniej jeżeli zależy nam na utrzymaniu posiadanego stanowiska. Wszyscy płyniemy tym samym statkiem, tyle że część z nas pod pokładem. Niechętni lub niegotowi, by zmienić pracę lub zacząć swój rejs na własny rachunek. Jak wielu z nas zawisło w czarnej dziurze wolnego rynku?

Ktoś kiedyś powiedział, że to nie poniedziałek jest do dupy, tylko nasza praca taka jest. Nie zapominajmy jednak, że to ludzie tworzą atmosferę oraz kulturę miejsca, skąd dostajemy kasę na życie. Wszyscy jesteśmy pracownikami, ale nie każdy z nas jest pracodawcą. A to często właśnie na barkach tych ostatnich spoczywa odpowiedzialność za standardy panujące w firmie. Rodzajów zaniedbań, złego traktowania, mobbingu i pozostałych rodzajów chujni wobec podwładnych można by wyliczać w nieskończoność.

Pewnie niejedno z was myśli teraz o swoim przełożonym, jak o zmaterializowanej zarazie, czerwiu, kompletnym kutasie, któremu z chęcią przyznalibyście się, że od roku dolewacie moczu do jego porannej kawy. Ten tekst udowodni jednak, że wasz szef nie może się mierzyć z najgorszymi szefami w historii. Poniżej zestawienie pracodawców z piekła rodem, elity zła: Przestępców seksualnych, oszustów, tyranów i despotów… a nawet morderców.

Reklama

Trumna w cemencie

Cofnijmy się w czasie do końca XIX wieku, kiedy jednym z najważniejszych amerykańskich przemysłowców był George Pullman. Zbił on fortunę na działalności w branży kolejowej, był też twórcą jednych z pierwszych na świecie „hoteli na kółkach" – komfortowych wagonów z restauracjami i sypialniami dla pasażerów. Zaraz po wojnie secesyjnej stał się pracodawcą zatrudniającym największą liczbę Afroamerykanów. Chociaż zyskał tym sobie przychylność wśród czarnoskórych, to w rzeczywistości kierował się prostą logiką, że najlepszymi kandydatami na posady służących i kelnerów w jego kolei będą ex-niewolnicy. Jego późniejsze działania, stały się też idealną ilustracją słów brytyjskiego historyka i polityka, Lorda Actona, twierdzącego że „każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie".

Pullman postanowił wybudować całe miasteczko dla swoich pracowników, które znajdowało się blisko jego fabryk, na południe od Chicago. Znalazło się tam ok. 1300 różnych budynków, w tym: kościoły, teatry, parki, hotele i biblioteki. Osobą odpowiedzialną za architekturę był Solon Spencer Beman, który własnoręcznie zaprojektował ten samowystarczalny kompleks. Chociaż Pullman marzył o stworzeniu utopii pełnej szczęścia i harmonii, tak naprawdę zgotował swoim pracownikom piekło na ziemi.

Źródło: Flickr/Richie Diesterheft

Jeżeli bowiem kiedykolwiek graliście w „The Sims", to wyobraźcie sobie teraz jej odpowiednik w realnym świecie. Pullman w swoim miasteczku sprawował niepodzielną władzę, a sam zmienił się w bezlitosnego tyrana. Mieszkańcom nie wolno było czytać wolnej prasy, zabronione były także jakiekolwiek publiczne spotkania. Powołana została nawet specjalna grupa inspektorów, której zadaniem było robienie cyklicznych nalotów na „prywatne" mieszkania pracowników. Podczas takich najść oprócz poszukiwań kontrabandy w postaci prasy lub alkoholu (ściśle zabronionego w mieście), sprawdzane były także standardy higieny domowników (czystość ubrań, długość zarostu itd.).

Reklama

Jeżeli kontrola wykazała nieprawidłowości, dany lokator był zwalniany i w przeciągu 10 dni musiał opuścić miasto. Jeżeli myślicie „okej, jebać takie warunki!", Pullman zabezpieczał się wypłacając wszystkim wynagrodzenia… w swojej własnej walucie. Tak więc zarobione u niego pieniądze nie miały żadnej wartości w „zewnętrznym świecie". Jeden z mieszkańców miasta powiedział: „Rodzimy się w domach Pullmana, karmią nas sklepy Pullmana, uczymy się w szkołach Pullmana i modlimy się kościołach Pullmana, a kiedy umrzemy pójdziemy do jego piekła".

Kiedy 1894 roku znacznie zmniejszono wysokość wynagrodzenia, nie zmieniając przy tym wcześniejszych cen panujących w mieście, pracownicy postanowili ogłosić strajk. Został on jednak brutalnie stłumiony przy pomocy gwardii narodowej, na co zgodę wyraził ówczesny prezydent Grover Cleveland. Pullman zmarł na zawał serca w 1897 roku, miał 66 lat. W obawie przed wykopaniem i zbezczeszczeniem zwłok przez byłych pracowników, jego rodzina umieściła trumnę w cementowym bloku, którego ściany miały grubość ok. 45 cm. Pogrzeb i chowanie trumny trwało 2 dni.

Pracuj i płoń

Dwaj dżentelmeni powyżej to Max Blanck oraz Isaac Harris, znani bardziej z przydomka „Shirtwaist Kings" [Królowie damskich bluzek]. Zdjęcie zostało wykonane w 1910 roku w Nowym Jorku, kiedy panowie byli właścicielami Triangle Shirtwaist Factory, wtedy jednej z największych fabryk zajmujących się produkują damskiej odzieży. W czasach, kiedy tłumy imigrantów czekały na zdobycie jakiejkolwiek posady, nie cackano się ze swoimi pracownikami. W Triangle Shirtwaist Factory były to głównie kobiety pochodzenia żydowskiego i włoskiego, gdzie średnia wieku wynosiła 19 lat.

Reklama

Jeżeli teraz uważacie, że w waszej firmie szef ma w dupie przestrzeganie zasad BHP, to spieszę z informacją, że wtedy coś takiego nawet nie istniało. Kobiety pracowały po kilkanaście godzin dziennie, dostając przy tym najmniejsze z możliwych wynagrodzeń. Dodatkowo właściciele fabryki mieli zwyczaj zamykać prawie wszystkie z możliwych wyjść od zewnątrz (co w świetle prawa było oczywiście zakazane). Zdaniem Blancka i Harrisa miało to uchronić przed szpiegami przemysłowymi i co najważniejsze, przed kradzieżami ze strony pracownic.

To właśnie te praktyki sprawiły, że kiedy 25 marca 1911 roku w fabryce wybuchł pożar, nie można było uciec z płonącego budynku. Tego dnia zginęło 146 osób, w większości kobiety i nastoletnie dziewczęta. Część z nich spłonęła żywcem lub zadusiła się dymem (stosy ciał znajdowano przy zamkniętych drzwiach, na których widniały wydrapane paznokciami ślady przerażonych ofiar). Inne próbowały ratować się skacząc przez okna, nawet z kilku pięter. Naoczni świadkowie opisywali później, że ciała kobiet, które nie spadały prosto na ulice, tylko na wyłożony przez strażaków materiał, odbijały się do góry i uderzały z impetem o chodnik. Sam pożar trwał niespełna pół godziny, ale jak podają raporty z tamtego dnia, po 18 minutach wszyscy, którym nie udało się uciec z hal byli już martwi.

Żadna nowojorska kostnica nie miała wystarczającego miejsca, by pomieścić tyle ofiar tragedii, więc zaczęto je składować na molo przy East River. Pożar Triangle Shirtwaist Factory był uważany za największą tragedie Nowego Jorku, do czasu ataku terrorystycznego 9/11. Co stało się jednak z dwoma właścicielami fabryki? Najpierw w myśl zasady „show must go on" zagnali z powrotem do pracy pozostałe pracownice, którym udało się ujść wcześniej z życiem (3 dni po tragedii firma ruszyła w drugiej części miasta). Potem stawili się w sądzie, gdzie postawiono im zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Pomimo oburzenia opinii publicznej, zostali uniewinnieni, gdyż nie udowodniono, że to z ich polecenia zamykano drzwi do fabryki.

Reklama

Dopiero 2 lata później szczęście opuściło Blancka, który został aresztowany… za zamykanie pracowników w pieprzonej fabryce! Wtedy już się nie wymknął sprawiedliwości i został ukarany grzywną… w wysokości 20 dolarów (serio). Wieść jednak o tym, że panowie wrócili do swoich starych sztuczek sprawiła, że rodziny ofiar z wielkiego pożaru wystąpiły o odszkodowania, które otrzymały – 75 dolarów na każdą familię. Czy wspomniałem, że fabryka Maxa Blancka oraz Isaaca Harrisa była ubezpieczona od nieszczęśliwych wypadków? No więc była, dzięki temu panowie otrzymali 60 tysięcy dolarów na odbudowę i dalsza działalność. Pracuj i płoń, dziecino. Pracuj i płoń…

„Uważajcie na granice"

Nie będę rozwodził się nad całym życiem J. Edgara Hoovera, szefa FBI w latach 1935 – 1972. Jego dokonania oraz praca dla amerykańskiego wywiadu to oddzielna historia. Cholera, facet służył ośmiu prezydentom Stanów Zjednoczonych, więc byłoby, o czym opowiadać. Nie sposób jednak nie zwrócić też uwagi na historie, jakie krążą o sposobie jego traktowania podwładnych.

Wyłania się obraz zawistnego dziwaka i despoty, który prowadził swoje rządy żelazną pięścią. Już sam fakt, że po jego śmierci długość kadencji następnych dyrektorów skrócono do 10 lat, daje wiele do myślenia. Po dziś dzień przetrwały historie jak np. trzymał swoich agentów w pełnej gotowości przez 24 godziny, tylko po to, by później wezwać ich do naprawy swojej kosiarki. Kiedy pewnego razu Hoover znalazł na swojej werandzie padlinę, nie miał oporów, by kazać specjalistom z laboratorium, by zbadali przyczyny śmierci zwierzęcia.

Reklama

Szef Agencji miał też podobno w zwyczaju zapisywać na małych karteczkach swoje polecenia, kiedy więc na jednej z nich pojawiło się „Uważajcie na granice", jego podwładni tak bardzo bali się dopytać, o co mu chodziło, że wysłali w ciemno swoich agentów do patrolowania meksykańskiej i kanadyjskiej granicy. Dopiero później okazało się, że Hooverowi chodziło o to, by „uważać na granice marginesów na kartkach", gdyż lubił dopisywać tam swoje adnotacje. Ponadto miał też zwyczaj zwalniać agentów, jeżeli uznał… że ich głowy są za małe.

Problem w tym, że to wszystko to jedynie opowieści, przekazywane z ust do ust od osób, które miały (nie)szczęście z nim pracować. Przed swoją śmiercią szef FBI nie chcąc, by żadne kompromitujące fakty ujrzały światło dzienne, rozkazał swojej wieloletniej sekretarce zniszczenie wszelkich dokumentacji. Wśród nich miała też znajdować się fotografia nagiej Eleanor Roosevelt, którą Hoover trzymał podobno na wypadek, gdyby należało utemperować Pierwszą Damę.

„Hitler chciał dobrze, tylko trochę przesadził" - Marge Schott

W naszym małym zestawieniu nie powinno zabraknąć kobiet. Fanom amerykańskiego baseballu nazwisko Marge Schott prawdopodobnie będzie dobrze znane. Przez 15 lat była właścicielką drużyny Cincinnati Reds z Ohio. Oprócz tego, że za jej rządów klub zwyciężył w 1990 roku w mistrzostwach World Series, ta starsza pani zasłynęła przede wszystkim ze swojej nienawiści do czarnoskórych, Latynosów i gejów. Była znana z używania rasistowskich wyzwisk względem swoich pracowników z innym kolorem skóry. Prowadziła też politykę „nie zatrudniamy czarnuchów". Jak podaje serwis wlwt.com, ówczesny kontroler drużyny, Tim Sabo, który nie chciał się zgodzić na takie traktowanie drużyny, stracił przez to pracę i w końcu sprawa trafiła do sądu.

Reklama

Jedne z jej najbardziej znanych wypowiedzi to: „Wolałabym mieć wytresowaną małpę, niż pracującego dla mnie czarnucha" oraz „Wszyscy powinniśmy wiedzieć, że Hitler chciał dobrze, tylko później trochę przesadził". Za tę drugą została tymczasowo zawieszona w 1996 roku w pełnieniu obowiązków. Jej homofobię i rasistowskie zachowanie tłumaczyć mogłoby to, że Schott była z pochodzenia pół Niemką i część jej dalszej rodziny walczyła w II wojnie światowej — chyba wiemy, po której stronie. Zmarła w 2004 roku, jeden z jej byłych pracowników z Cincinnati Reds powiedział o niej: „To najgorsza osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim życiu. Była przepełniona złem".

„Tylko malutcy płacą podatki"

Jako że panie zawsze lubią chodzić parami, oto następna kandydatka na największą sukę w świecie biznesu, Leona Helmsley. Jeszcze kiedy żyła nadano jej przydomek „Queen of Mean" [Królowa Zło], a wszystko za sprawą podłego charakteru i skandalicznego traktowania swoich podwładnych. Jej historia zaczęła się wraz z poślubieniem multimilionera Harry Helmsleya, dzięki któremu stała się współwłaścicielką wielkiej sieci hotelowej. Zwalnianie pracowników najwyraźniej sprawiało jej wiele przyjemności, o czym świadczy ich wcześniejsze ich poniżanie (kazała błagać o zatrzymanie posady na kolanach).

Wystarczył jej byle pretekst, by osoba pożegnała się ze swoim stanowiskiem, a niektórzy robili to nawet po kilka razy (jeden z wyżej postawionych pracowników został wyrzucony z pracy dwukrotnie, tego samego dnia). Tak bardzo, jak dawało jej radość maltretowanie innych, tak bardzo nienawidziła płacić podatków. Przez to sąd skazał ją w 1989 roku na 16 lat więzienia, z których odsiedziała tak naprawdę tylko 18 miesięcy. Podczas jej rozprawy, jeden ze świadków oskarżenia zeznał pod przysięgą, jak słyszał Leonę Helmsley mówiącą: „Tacy jak ja nie płacą podatków, tylko malutcy to robią". Po powrocie na łono społeczeństwa starała się zmienić swój wizerunek w oczach opinii publicznej, przeznaczając duże sumy na cele charytatywne. Bezskutecznie, do końca swoich dni była znienawidzoną przez wszystkich wiedźmą — zmarła w 2007 roku, mając 87 lat.

Reklama

Jednym z głównych spadkobierców ogromnego majątku był jej pies „Trouble" [Kłopot], któremu przepisała 12 mln dolarów (żyjemy w świecie, gdzie psy mogą być milionerami, pamiętajcie o tym, wstając rano do pracy). Ta romantyczna historia miłości do swojego czworonoga nie przekonała jednak redaktorów magazynu Fortune i ostatnią wolę „Queen of Mean" umieścili na trzecim miejscu zestawienia „101 najgłupszych kroków biznesowych 2007".

Piękna i bestia, w jednej osobie

Jeżeli myśleliście, że się jej upiecze, to byliście w błędzie. Media niejednokrotnie trąbiły o skandalicznym zachowaniu Naomi Campbell względem jej pracowników (a nawet postronnych osób), musiała więc trafić do tego zestawienia. Jedni powiedzą, że to kobieta z wybuchowym temperamentem, ja widzę w niej coś pomiędzy psychopatką z permanentnym napięciem przedmiesiączkowym a maszyną do zabijania (coś jak ta laska z trzeciego Terminatora).

Lista jej napaści i wykroczeń jest wystarczająco długa, by podejrzewać, że modelka jeszcze nieraz pokaże, na co ją stać. Decydując się bowiem na obcowanie z Naomi, należy być gotowym na wszelkiego rodzaju ataki – werbalne i fizyczne. Dobrze przy tym zachować czujność, by w każdej chwili móc zrobić unik przed latającymi przedmiotami. W przeciągu 10 lat Campbell dziesięciokrotnie oskarżano o napaść (10/10, niezły wynik). Wśród poszkodowanych znaleźli się jej podwładni i współpracownicy, a nawet funkcjonariusze policji.

Reklama

Z zatrudnionymi przez siebie osobami nie prowadziła miękkiej gry i rzucała w nich telefonami. W stosunku do mundurowych ograniczyła się jedynie do ich opluwania, przez co ta ślicznotka ma teraz dożywotni zakaz korzystania z Brytyjskich Linii Lotniczych (incydent miał miejsce w 2008 roku na lotnisku, kiedy – o zgrozo — zgubiono jej bagaż). Przez jej zachowanie była już kierowana na terapie z zakresu radzenia sobie z agresją. Została też ukarana grzywną i pracami społecznymi na rzecz miasta. Ma na swoim koncie 5-dniowy epizod z czyszczenia ulic Nowego Jorku w ramach robót społecznych, przez co przebrnęła godnie, ubrana w drogie futra, biżuterie i suknie od Dolce & Gabbana. Jak widać, piękno zewnętrzne nie zawsze idzie w parze z tym w środku…

Halo, tu Polska

Bez problemu można by jeszcze długo wymieniać kolejnych pracodawców, którzy poprzez swoje zachowanie wobec pracowników zasłużyli na szczucie dzikimi zwierzętami lub przynajmniej symboliczną chłostę. Czy jednak polski rynek pracy i jego szefowie potrafią być równie bezwzględni, co ich zagraniczni koledzy, a może dopiero nabieramy w tym doświadczenia? Wystarczy przypomnieć głośną sprawę 23-letniego Dominika B. z Katowic, pracownika „na czarno" w firmie budowlanej na Mazowszu, który upominając się u szefa o zaległą wypłatę i grożąc mu Państwową Inspekcją Pracy, został wywieziony do lasu i pocięty tasakiem (rany głowy i odcięte 3 palce). Chłopak przeżył, a szef ze wspólnikiem: 30-letni Szymon F. oraz 22-letni Mateusz R. stanęli przed sądem – postawiono im zarzut usiłowania zabójstwa. Jak zeznał w prokuratorze ten drugi, po zostawieniu Damiana B. w lesie, usłyszał od pracodawcy chłopaka: „tak kończą osoby, które próbują mnie zastraszyć". Problemão?

Jeżeli firmą zarządzają nieodpowiednie osoby, atmosfera w pracy wpływa na sposób traktowania pracownika. Chore procedury, wyzysk i upodlenie – pracownicy Tesco zmuszani do noszenia trackerów, monitorujących wydajność ich pracy lub mobbing i stres psychiczny w Empiku… To nie zły sen, niekiedy tak żyje „co czwarty Polak spędzający w pracy od 41 do 50 godzin tygodniowo, a 12 proc. powyżej 60 godzin".

Mr. Burns powyżej nie jest tu przez pomyłkę. Ten stary dziad rzeczywiście mógłby uchodzić za archetyp złego szefa. Wystarczy przypomnieć odcinki „Simpsonów", gdzie szczuł swoich pracowników wściekłymi psami lub próbował zatuszować składowanie radioaktywnych odpadów na dziecięcym placu zabaw. To, co jednak śmieszy na ekranie, przestaje bawić realnym świecie, kiedy ludzie pokroju Burnsa żyją (lub żyli) naprawdę, będąc najgorszymi szefami w historii. Czy w takim razie kreskówka przemyca prawdę o dzisiejszym świecie? Jest tutorialem przygotowującym dzieci do dorosłości?

Niekoniecznie. Doskonałym tego przykłądem jest Dan Price, prezes firmy Gravity Payments z Seattle, który postanowił dać podwyżkę wszystkim swoim pracownikom, kosztem własnej wypłaty – odejmując sobie 930 tys. dolarów z rocznej wypłaty, podwyższając przy tym wszystkim swoim pracownikom wynagrodzenie do 70 tys. dolarów rocznie. Na koniec tej spektakularnej akcji Dan Price postanowił, że od teraz też będzie zarabiać tyle, co jego pracownicy, 70 tys. dolarów rocznie. Ktoś powie, że typ zwariował, oddając tyle kasy. Ja jednak myślę, że zyskał coś, czego nie można kupić.