FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Blackmetalowy syn Nicolasa Cage’a

Poznajcie mroczną stronę rodziny Cage'ów
Weston Coppola Cage
Weston Coppola Cage

Weston Coppola Cage, zbudowany jak zawodnik licealnej drużyny zapaśniczej (którym zresztą kiedyś był) – to duży facet. Kiedy wkracza do lobby SLS Hotel w Beverly Hills ze swoją żoną i agentką prasową Danielle, pcha przed sobą wózek, w którym smacznie śpi ich trzymiesięczny synek. „Może spać w każdych warunkach” – mówi nam Cage. „Któregoś dnia poszliśmy na event i DJ grał megagłośne techno, a na małym nie zrobiło to najmniejszego wrażenia” – dodaje.

Reklama

Tata Westona, TEN Nicolas Cage jest znany ze swojego przerysowanego, przedramatyzowanego aktorstwa z dużą domieszką wytrzeszczania oczu, które zaprezentował w filmach pokroju Arizona junior, Dzikość serca czy Zły porucznik, ale młodszy poszedł w kierunku zupełnie innej formy ekscentryczności.

Jako nastolatek Wes założył zespół Eyes of Noctum. Nie byłoby to niczym zaskakującym w przypadku hollywoodzkiego dziedzica wyposażonego w nieograniczone środki finansowe, gdyby nie fakt, że grupa grała black metal – bez wątpienia jeden z najmniej przystępnych gatunków muzycznych, jakie można sobie wybrać do wykonywania. Swobodnie korzystając z zasobności rodzinnego konta, Wes poleciał ze swoim zespołem do Szwecji, by nagrywać tam pod kuratelą Fredrika Nordströma. Ten legendarny producent był odpowiedzialny za brzmienie albumów takich tuzów skandynawskiego ekstremalnego metalu jak At the Gates, Opeth czy Dimmu Borgir. Kiedy Wes wrócił do Los Angeles, na czerwonych dywanach prezentował się regularnie jako orędownik męskiego eyelinera lub pokazywał się w pełnym corpse paincie. Przy tym nawet jego ojciec wygląda jak normalny gość.

Jeszcze przed końcem bieżącego roku Wes planuje wypuścić swój solowy album, na którym łączy metal z muzyką industrialną, by w efekcie stworzyć coś, co określa jako ghost metal. Ma nadzieję, że ta płyta pozwoli mu pogodzić się z matką Christiną Fulton, od której się odciął. Ale nie spodziewa się też cudów.

Reklama

VICE: Jak wszedłeś w klimaty metalowe?
Weston Coppola Cage: Ciągnęło mnie w tę stronę już w bardzo młodym wieku. Zaczynałem od atmosferycznej muzyki, ale chciałem to usłyszeć w połączeniu z czymś jeszcze. Wpierw natrafiłem na kapele takie jak Rammstein, którzy wplatali w swoją muzykę elementy industrialu, czy System of a Down.

Te zespoły były dla ciebie bramą do świata metalu?
Tak, przede wszystkim. Kiedy trochę podrosłem, nauczyłem się doceniać bardziej ekstremalne rzeczy, takie jak Cradle of Filth czy Dimmu Borgir.

A jakieś podziemne brzmienia?
Jeżeli chodzi o ten prawdziwszy black metal, wskazałbym na Emperor. W głosie Ihsahna słychać po prostu tyle emocji ‒ to strasznie podobało mi się, gdy byłem młodszy, i nadal mi się podoba.

Czy ktoś zapoznał cię z muzyką tych zespołów, czy może trafiłeś na nie w internecie?
W zasadzie to znalazłem black metal samodzielnie, po prostu grzebiąc w sieci. I zanim zdążyłem się obejrzeć, w wieku 17 lat trafiłem do Norwegii i spotkałem się z tymi kolesiami. To był dla mnie zaszczyt. Właściwie to urządziłem tam moją osiemnastkę ‒ tak poznałem ich wszystkich. Impreza trwała trzy dni [śmieje się]. Pamiętam tylko pierwsze 24 godziny, nic więcej. Nadal jestem dość bliskim przyjacielem Hellhammera z Mayhem i ICS Vortexa (były basista Dimmu Borgir).

Pojechałeś tam, żeby ich poznać?
Pojechałem na wakacje. I zaczerpnąć inspiracji. Jestem zwolennikiem modelu input-output: musisz napędzać machinę jak największą liczbą dostępnych informacji, więc chciałem zobaczyć fiordy i to wszystko.

Reklama

Jak doszło do tego, że założyłeś swój dawny zespół blackmetalowy Eyes of Noctum?
Eyes of Noctum powstał w 2006 roku. To była moja pasja, ale wtedy chodziłem jeszcze do liceum, ćwiczyłem zapasy i sztuki walki. Kiedy wracałem do domu nabuzowany endorfinami, miałem ochotę robić coś artystycznego. Po kilku latach kapela stała się moim życiowym priorytetem. Napisałem całą płytę z moim kumplem Alexem, wynająłem kilku innych muzyków i pojechaliśmy do Szwecji, żeby nagrywać z samym Fredrikiem Nordströmem. To było dla mnie gigantyczne wydarzenie. Mieszkaliśmy w Göteborgu, a z Fredrikiem pracowało się niesamowicie. Niektórzy koledzy z zespołu nie do końca rozumieli, gdy mówił np.: „To powinno brzmieć bardziej średniowiecznie”, ale ja kumałem go całkowicie.

Alex był twoim kumplem ze szkoły, a reszta najemnymi muzykami, tak?
Tak. Zobaczyłem gościa, który grał przed budynkiem szkoły na gitarze klasycznej, a kilka osób próbowało go zaczepiać. Nie mogłem patrzeć, jak znęcali się nad artystą podchodzącym z pasją do swojej twórczości, więc stanąłem w jego obronie i od tego momentu mocno się zżyliśmy. Tak zostaliśmy przyjaciółmi. Ale potem trochę popłynął i zaczął się czuć bardzo ważny, więc już się nie przyjaźnimy. Jest teraz bardzo dziwny.

Czy twoi rodzice mieli opory przed puszczeniem cię w trasę w tak młodym wieku?
Mój ojciec wspierał mnie, jak mógł, ale w tamtym okresie oddalałem się od matki. Gdy grałem z takimi kapelami jak Book of Black Earth i Cattle Decapitation, próbowała się ze mną skontaktować, a ja odpowiadałem: „Nie mogę teraz rozmawiać” [śmieje się].

Reklama

We wszystkich recenzjach albumu Eyes of Noctum, które miałem okazję przeczytać, oceniano go bardzo pozytywnie. Jednak recenzenci próbowali też za wszelką cenę wcisnąć w nie formułkę: „Nie spodziewaliśmy się tego po synu Nica Cage’a”. Jak sobie z tym radzisz?
Radziłem sobie z tym tak samo, jak ktoś inny radziłby sobie z rasizmem czy prześladowaniem z powodu religii, którą wyznaje. Ludzie są przeświadczeni, że dorastałem w uprzywilejowanej pozycji. Ale oni nie wiedzą, jak mroczne może być życie w takim domu. Użyłem więc tych głosów jako benzyny, żeby napędzić nią pragnienie zemsty, które tkwiło w moim sercu.

Czyli część twojego pędu do tworzenia muzyki wynika z chęci zemsty?
W zasadzie tak. Jednak staram się przekształcić negatywną energię w coś pozytywnego. Moje teksty są filozoficzne – da się w nich wyczuć dążenie ku samodoskonaleniu. Używam do ich tworzenia pewnych formuł, dzięki którym chcę zachęcić słuchaczy, by dotarli do swojego wewnętrznego boga lub bogini, działań tego rodzaju.

Kiedy grałeś z Eyes of Noctum, używałeś pseudonimu Arcane. Dlaczego wybrałeś właśnie taki?
Wymyśliłem go, gdy dotarło do mnie, jak bardzo nierozumiany i jak bardzo enigmatyczny byłem przez całe moje życie. Nikt nie potrafił mnie rozgryźć, więc gdy reszta zespołu wybierała sobie na ksywki imiona demonów, ja zdecydowałem się na Arcane (najtrafniejsze i najbardziej metalowe tłumaczenie tego słowa to „tajemny”, jak np. wiedza tajemna – red.).

Reklama

Przygotowujesz nowy, solowy projekt pod prawdziwym nazwiskiem. Notka prasowa wspomina nawet, kim są twoi rodzice. Jak zachowałeś równowagę między staraniem się o osiągnięcie sukcesu na własnych warunkach a nieukrywaniem faktu, że jesteś synem gwiazdora kina?
Po rozejściu się Eyes of Noctum zmierzyłem się z rzeczywistością i zrozumiałem, że nie zmienię tego, kim jestem. Nie miałem żadnej kontroli nad tym, gdzie się urodziłem, a teraz jestem dumny z mojego pochodzenia. Wiem, że dorastając, miałem więcej możliwości – mogłem sporo podróżować po świecie i zdobywać wiedzę. Pragnę podzielić się nią, a nie zatrzymywać samolubnie dla siebie. Czytałem i widziałem dużo rzeczy, z którymi chciałbym zapoznać wszystkich, pragnę, aby były szeroko dostępne. Dlatego teraz chcę pójść w bardziej komercyjnym kierunku, żeby dotrzeć do większej grupy odbiorców.

Na przykład?
Przez całe życie interesowałem się okultyzmem – poznałem Eddy poetyckie, Necronomicon, Księgę umarłych itp. Kiedy odwiedzałem Włochy i Grecję, trafiłem do kilku naprawdę magicznych miejsc, np. na wyspę Stromboli. Gdy byłem na Korfu, czułem się tak, jakby sam Posejdon krył się tam w wodzie gdzieś tuż obok mnie.

Myślisz, że ludziom ciężko utożsamiać się z tego typu tematami?
Tak, z całą pewnością. Ludzie trafiają na odniesienia do okultyzmu w moich tekstach i przez to uważają, że jestem szalony. Co jest trochę dziwne, bo pierwszymi naukowcami byli właśnie alchemicy.

Reklama

A co stało się z Eyes of Noctum?
To jak rozwód z przejściami. Ludzie z kapeli nie byli ze mną szczerzy w temacie swojej pracy czy sytuacji życiowej – jeden z nich wrócił do Idaho, inny pojechał do Wisconsin, żeby pracować w restauracji i uczyć gry na basie. Zdaje się, że w pewnym momencie każdy następny zaczął iść w ślady poprzedniego. Taki jakby trend. Okazało się także, że są między nami rozbieżności nie do przeskoczenia. Wprowadziłem w zespole bardzo demokratyczne zasady, moje pomysły podlegały prawu weta. A oni wszyscy zebrali się przeciwko mnie i domagali się usunięcia z naszych nagrań orkiestry, która była moim oczkiem w głowie. Uważałem, że odróżnia nas ona od innych kapel. Kiedy zechcieli się pozbyć wiolonczel i skrzypiec, zacząłem gardzić tym zespołem. To na pewno przyspieszyło moje odejście i sprawiło, że zacząłem solową działalność.

Nazywasz swój nowy styl muzyczny ghost metalem. Dlaczego?
Moim priorytetem jest wzbudzanie muzyką dreszczy. Obecnie wprowadzam do niej wiele starożytnych instrumentów, np. buzuki, by wytworzyć wrażenie, że słuchacz styka się dzięki niej z duchami. Stąd też album będzie nosił tytuł Prehistoric Technology. Wiem, że na tej płycie zawarłem sporo momentów, które mają właśnie taki ghostmetalowy posmak, ale nadal czuję, że mogę wdrożyć lepiej tę koncepcję na następnej.

Wypuściłeś już pierwszy singiel Tell Me Why (Matriarch of Misery), który brzmi bardziej industrialowo niż blackmetalowo. Czy to zaplanowana zmiana kierunku?
Tak, bez wątpienia. Dla black metalu na zawsze zachowam najwięcej miejsca w moim sercu i będę go grał na boku, bo mam na niego kilka interesujących pomysłów, ale to ten nowy gatunek jest moim głównym projektem.

Reklama

Twoja żona napisała tekst do Tell Me Why. Co jeszcze potencjalni słuchacze powinni wiedzieć o tej piosence?
Jest super, bo dzięki niej można się łatwo wciągnąć w klimat całego albumu. Ma taki wyraziście ghostmetalowy refren, którego stworzenie zajęło mi mnóstwo czasu, ale zwrotki są utrzymane w bardziej tradycyjnym, thrashowym brzmieniu. Danielle napisała tekst pewnego dnia, gdy akurat byliśmy w domu jej matki. Przeczytałem go i od razu usłyszałem w głowie muzykę, do której by pasował. Wiedziałem, że jest naprawdę głęboki, więc po prostu musiałem go wykorzystać.

O czym opowiada ten kawałek?
To spojrzenie z zewnątrz na coś wyjątkowo dla mnie trudnego, z czym musiałem się mierzyć, dorastając. Mój związek z matką zawsze był burzliwy – chciałem właściwie sam napisać o niej piosenkę, ale z pewnością ująłbym temat mniej wdzięcznie, niż zrobiła to Danielle [śmieje się]. Byłoby to trochę bardziej groteskowe. Gdy spojrzysz na pierwsze litery każdego ze słów składających się na podtytuł (Matriarch of Misery), to wiadomo, kogo dotyczy ten kawałek (MoM, czyli chodzi o mamusię, jakby co – red.). Ale jeszcze go nie poznała.

Czy chcesz, żeby twoja matka go usłyszała?
Jak najbardziej. Ona ma kompleks ofiary, a tekst jest o tyle interesujący, że przedrzeźnia się w nim wypowiedzi, jakie mogłyby wyjść z jej ust. To coś w rodzaju ostrej rozmowy przez telefon ‒ tak bym to ujął.

Czy w związku z tą piosenką masz nadzieję na komunikację z matką lub pogodzenie się z nią?
Bardzo bym tego chciał. To, co powoduje problemy między nami i sprawia, że się kłócimy, wynika z kwestii, których nie jest nawet świadoma. Cierpi na dwie dolegliwości naraz: zastępczy zespół Münchhausena i osobowość typu borderline. Przy takiej kombinacji zawsze wychodzi, że to ona jest ofiarą, a ja jestem najbardziej chorą osobą na świecie. To przerażające.

Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś?
Ponad rok temu. Jednym z głównych powodów zaistnienia takiej sytuacji jest to, że nie chcę, aby wokół mojego syna unosiło się choćby echo mojego własnego dzieciństwa. Jeżeli zaczęłaby mu wmawiać, że ma jakieś zaburzenia, byłoby to dla mnie odrażające. Jeśli mówisz komuś, że jest zaburzony, to w końcu ta osoba zacznie w to wierzyć.

A co sądzi o twojej muzyce ojciec?
Naprawdę ją uwielbia. Namawiał mnie z pewnością do jednego: żeby to, co robię, nigdy nie straciło swej integralności. Tak więc pomyślałem, że wynajdę swój własny gatunek, i wydaje mi się, że on to docenia.

Słyszałem, że przekonałeś go do Darkthrone.
Tak! To stało się, gdy miałem 16 lat. Puszczałem mu sporo różnych kapel blackmetalowych, ale chciałem zobaczyć, jak zareaguje na te z bardziej rockowymi czy punkowymi korzeniami. I włączyłem mu Too Old Too Cold i Transilvanian Hunger Darkthrone, a on uznał, że to jest po prostu zajebiste.

J. Bennett zgadza się z poglądem, że Darkthrone jest zajebisty.