FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Jak wygląda imprezowanie z chińską elitą

„Jeden z naszych najlepszych klientów zamówił ostatnio 100 butelek, było z nim tylko 10 osób. To są ludzie, którzy nagle się wzbogacili, a teraz piją stylowego Dom Pérignona i nie mają pojęcia, co to jest”

Zdjęcia Marc Ressang

Powiedz młodemu człowiekowi z Szanghaju, że idziesz do klubu, a raczej nie wyobrazi sobie nocy poświęconej drinkom w promocji, pubom śmierdzącym rzygowinami i drobnym urazom głowy. A to dlatego, że życie młodzieży w chińskich miastach przedstawia się odrobinę inaczej niż przeciętnego nastolatka. Obrzydliwie bogate nowe pokolenie Chińczyków jest zajęte opróżnianiem butli szampana i jeżdżeniem super furami.

Reklama

Chiny odbiły się od globalnego kryzysu w 2007 roku i mają najszybciej rozwijającą się gospodarkę na świecie, która – obok USA – produkuje najwięcej na świecie milionerów. Podczas gdy na Zachodzie taki rodzaj ogromnego bogactwa daje ci prawo do imprezowania z bogatymi przyjaciółmi poza zasięgiem wzroku publiki; w Szanghaju, najbogatszym mieście Chin, pieniądze oznaczają zupełnie inny sposób na spędzanie nocy.

Odwiedziłem ostatnio kluby tego miasta, żeby dokładnie się dowiedzieć, jak zamożne chińskie dzieciaki wydają swoje juany.

Moim pierwszym przystankiem był Linx, klub związany z Yacht Club Monaco. Obsługa na wstępie odsiewa proletariat, upewniając się, że około 90 procent klientów robi rezerwację stolików wcześniej.

Wydatek ten wynagradza im niewolnica od drinków ubrana jak tancerka go-go, z sutkami prześwitującymi spod siateczkowego topu, która przez cały czas jest pod ręką, żeby napełnić ich kieliszki.

Jedną z najbardziej uderzających rzeczy w tym miejscu jest to, że odnosisz wrażenie, iż projektant zapomniał uwzględnić parkiet, w pewnym sensie miejsce kluczowe dla większości klubów. Tam, gdzie powinien znajdować się parkiet – według każdego klubu zbudowanego, od kiedy ludzie zaczęli się o siebie ocierać w tanich barach – jest coś prawdopodobnie dużo zabawniejszego: strefa VIP wybudowana na pompach hydraulicznych, które dosłownie podnoszą wybrańców ponad zwykłych klubowiczów, gdzie mogą żłopać szampana, podczas gdy inni patrzą.

Reklama

Strzelanie z butelek szampana w klubach nie jest w Chinach rzadkim zjawiskiem, ale starannie odgrywana pantomima bogactwa jest nadal czymś względnie nowym. Niedługo po moim przybyciu procesja kelnerek w neonowych rękawiczkach, ściskających w rękach butelki drogich alkoholi, uformowała kolejkę i wkroczyła dumnie do strefy VIP.

Są tu tancerki zatrudnione po to, żeby wszystkich zabawiać. Dla klienteli Linxa taniec jest raczej czymś, za co zapłacisz kupę hajsu, żeby popatrzeć, niż zrobisz to sam. Mam wrażenie, że tutaj nikt nie ma zamiaru tracić palca, zrywając alarm pożarowy – tak jak to przydarzyło się to temu chłopakowi od rave'ów.

Wszystko w tym klubie jest zaprojektowane tak, żeby eksponować bogactwo i umożliwić wywyższanie się ponad innych. Z większości stolików jest widok na pozostałe, co zachęca ludzi do wylewania jeszcze większych ilości szampana. Co prawda długoterminowym planem Suna jest prywatny klub, ale to właśnie on specjalizuje się w kultywowaniu szampańskich wojen, dzięki którym Linx osiągnął swój sukces.

"Bogaci ludzie w Chinach chcą przyjeżdżać do Szanghaju, żeby zobaczyć międzynarodowe miasto", opowiada Sun. "Przyjeżdżają z kupą kasy i mówią: „Wszyscy noszą taką czy taką markę – kupię dwie". Widzą, że wszyscy mają po 50 butelek szampana i też chcą. To są ludzie, którzy nagle się wzbogacili, a teraz piją stylowego Dom Pérignona i nie mają pojęcia, co to jest!

John Osburg, profesor Katedry Antropologii na University of Rochester, spędził lata, stukając się kieliszkami z chińskimi bogaczami, aby zebrać materiał do swojej książki pt. Niepokojące bogactwo: pieniądze i moralność wśród młodych bogaczy w Chinach.

Reklama

"Konsumpcja elit chińskich jest inna niż to, co można zastać w USA, gdzie często chodzi o kupowanie rzeczy nieznanych firm", mówi Osburg. Myślenie w Chinach jest takie: „Chcę to, co będzie rozpoznawalne".

Wielu nowobogackich pochodzi ze skromnych wiejskich środowisk. Słowo, którego używają, to tuhao, które może oznaczać „wieśniak" (w dosłownym tłumaczeniu „nieokrzesany" i „brutalny" – red.). Nowobogaccy są tandetni i rozporządzają swoim majątkiem w sposób równie obciachowy. Tak więc koleś ze wsi swojej pierwszej nocy w klubie zobaczy Dom Pérignona i będzie pod wrażeniem. Jest taki żart z filmu pt. Big Shot's Funeral w reżyserii Fenga Xiaoganga, który powtarza wielu Chińczyków: „Nie chcemy tego, co najlepsze, chcemy po prostu to, co najdroższe".

Ta idea wiąże się z okazywaniem szacunku, który jest bardzo ważny w chińskim społeczeństwie. „Jeden z naszych najlepszych klientów zamówił ostatnio 100 butelek, było z nim tylko 10 osób", śmieje się Sun, dodając „Zatrzymamy je, on może je wypić następnego dnia. Dostał swoich 100 butelek i pokazał klasę!".

W niedzielę, po mojej wizycie w Linxie, Nicole Kidman – będąca gościem na Shanghai International Film Festival – zarezerwowała miejsce w najlepszej strefie VIP. „Tak, czasami płacimy niektórym celebrytom, żeby tu przychodzili", przyznaje Sun.

Zanim opuściłem Linxa, gadałem z dziewczyną o imieniu Meggy, która zdawała się dobrze bawić. "Nowe pokolenie Chińczyków chce się tylko pokazać" powiedziała. "Ci kolesie pragną zaszpanować przed dziewczynami szampanem. Zazwyczaj to działa. Istnieje ogromna przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi w Chinach. No, ale jestem tu, jest fajnie i nie płacę za szampana".

Reklama

Gdy wychodziłem, spostrzegłem procesję superfur i uroniłem łzę za tych wszystkich wybrańców zamkniętych w Linxie, którzy z pewnością nie planowali wrócić żadnym z nich do domu po nocy spędzonej z Ace of Spades.

Następnie skierowałem się do Mooka, klubu działającego od dwóch lat, o którym słyszałem, że jest trochę bardziej „brudny" niż Linx…

A wyglądało to tak:

Była godzina 1.00 i wszyscy zdążyli się już nieźle nawalić. Tutaj też szampan był najpopularniejszym napojem, ale lało się też sporo whisky, najczęściej z kurewsko potężnych butli, bo bogactwo.

Menedżer klubu Hu Hong opowiedział mi trochę o swoich klientach:

– Wielu z tych szanghajczyków to drugie pokolenie z bogatych rodzin. Niektórzy w ogóle nie pracują, ale inni pracują bardzo ciężko i uczą się od rodziców. Przychodzą tu i chcą popisać się swoim sukcesem. Lubią rywalizację. Ich rodzice często się znają, więc jeśli przyjdziesz z seksowną modelką i kupisz 100 butelek, to zaczyna się konkurencja.

Hong buduje silne relacje ze swoimi klientami, a w zamian niektórzy z nich wydają nawet 50 tys. juanów (4,7 tys. funtów) za stolik w najbardziej ekskluzywnym miejscu (sam środek, gdzie powinien być nieistniejący parkiet) z widokiem na wszystkich w klubie. Są tam też inne podniety:

– Mamy przypinki z diodami LED jak medale – mówi Hong. – Jak ktoś zamówi więcej niż pięć butelek, dostaje jedną na coolerze. W innych klubach w Szanghaju strzelają fajerwerkami, gdy złożysz zamówienie, ale to wygląda kiczowato.

Reklama

Kluby takie jak Mook znajdują się w różnych miastach Chin, ale nigdzie w kraju clubbing nie przybiera tak dekadenckiej odmiany jak w Szanghaju.

W zachodnich miastach też są ekskluzywne kluby, które obsługują forsiastą elitę, ale wszechobecność miejsc podobnych do Linxa i Mooka – klubów takich jak: M2, M on The Bund, 7th Floor i Myst (których moëtowa kąpiel jest przedstawiona powyżej) – sprawiła, że w Szanghaju ostentacyjny przepych stał się klubową normą.

Jednak jak długo to pokolenie będzie mogło rozbijać 100 butelek w ciągu jednej nocy, zwłaszcza że Chiny – mimo iż nadal są daleko przed swoimi rywalami – zaczynają przejawiać pierwsze oznaki możliwego spowolnienia rozwoju gospodarczego?

– Sprowadza się to do poczucia niestabilności – mówi Osburg. – Większość Chińczyków jest niepewnych swojego statusu. Bogacze są jednocześnie znienawidzeni i pożądani, więc pojawia się niepewność dotycząca ich pozycji. Istnieje zatem przekonanie: „Mam zamiar nacieszyć się moją sytuacją majątkową, dopóki mogę".