Moje życie w ulotce

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Moje życie w ulotce

Jakby wyglądało nasze życie, gdyby ulotki były jedynym źródłem możliwości, które daje nam otaczający świat

W czasach technologizacji życia, gdzie codziennie ktoś idąc ulicą wpada na drugą osobę lub stojący przed nim słup, bo wzrok miał wlepiony w hipnotyzujący ekran swojego telefonu, ulotki wydają się być archaiczną formą zwrócenia naszej uwagi. Można by pomyśleć, że reklama wydrukowana na cieniutkim świstku papieru, stoi na przegranej pozycji w realiach 3G i permanentnego „jestem już spóźniony". Ulotki bardziej denerwują, niż informują, mimo to są wszędzie. No, przynajmniej w każdym większym mieście. Wystarczy piesza podróż w godzinach szczytu po centrum, by poczuć się jak piłeczka w Pinballu, odbijająca się od kolejnych ulotkarzy rozdających swoje porcje „niepowtarzalnych promocji" i „wyjątkowych okazji". Jeżeliby jednak rzeczywiście przyjrzeć się zawartości rozdawanych ulotek, oferują one znacznie więcej niż tylko szybki kurs języka angielskiego i pożyczki bez zaświadczeń. Przekonałem się o tym, przyjmując ostatnio każdą wręczaną mi na ulicy ulotkę. Było to konsekwencją pytania zadanego przez mojego znajomego - jakby wyglądało nasze życie, gdyby ulotki były jedynym źródłem możliwości, które daje nam otaczający świat? Ciekawe.

Reklama

Bazując na zdobytych egzemplarzach (odkładając wpierw na bok pierdylion przeróżnych szkół językowych), szybko wyselekcjonowałem te najważniejsze, mające rzeczywisty wpływ na moją dalszą egzystencję w tym (i jak się okazało, też następnym) świecie. W pierwszej kolejności przyszło mi zadbać o swoją duszę, jako że życie doczesne szybko się kończy, a wieczność to naprawdę szmat czasu. Pomocą w tej kwestii okazał się tajemniczy mężczyzna z niewątpliwą misją w sercu. Stojąc przy stacji metra Centrum, wręczył mi (prawdopodobnie własnoręcznie wyciętą) karteczkę, obdarowując tym samym szansą na zbawienie. Dzięki, stary. Cytując jej treść:

„UWAGA! Nie waż się odwracać od Boga plecami. Pewnego dnia przyjdzie ci stanąć z Nim twarzą w twarz. Zwróć się do Niego i szukaj Jezusa Chrystusa, zanim będzie za późno. Uwierz w Niego, a wtedy otrzymasz odpuszczenie wszystkich grzechów i będziesz żyć w pokoju z Bogiem […]".

Może ta mała, biała karteczka ksero z ofertą trzymania sztamy ze Stwórcą, mogłaby wydać się mało wysublimowanym nośnikiem, to brak jej wizualnej atrakcyjności nie mógł przyćmić już wartości samego przekazu - możliwości ulokowania się w luksusach bożego Raju, a to samo w sobie brzmi jak nielipna inwestycja.

Metafizyczny przewodnik (przy)stosowania. Przed (u)życiem zapoznaj się z treścią ulotki 

No dobrze, ale co z tu i teraz? Jak mógłbym spożytkować swoją (jeszcze) życiową energię - siłownia, joga, boks? Może dobrym pomysłem byłoby zapisanie się do Węgiersko-Polskiej Szkoły Szermierki Szablą, która jeszcze miesiąc temu raczyła przechodniów ulotkami zapraszającymi na Dzień Polskiej Szabli (nawet nie wiedziałbym, że mamy coś takiego). Wraz z Muzeum Wojska Polskiego przygotowali wtedy m.in. wystawę szabel, pokazy szermierki i musztrę kawalerzystów. Tyle możliwości, by zaimponować damie opowieściami o szlachetnym orężu, budząc przy tym odpowiedni szacunek wroga, swym prawilnym sztychem przypiętym do pasa. Odważnie.

Reklama

Na pytanie, „co bym jadł?" odpowiedziała mi ulotka z nowo otwartą restauracją w centrum miasta z dużym wyborem dań i opcją zakupu drinka za pół ceny. Mógłbym się tam stołować, w akompaniamencie obcych mi ludzi i par wpatrzonych w swoje telefony zamiast w siebie. Wspólnie w samotności czekalibyśmy na swoje zamówienia.

W kwestii „co bym nosił?" pokierowałyby mnie ulotki sklepu z garniturami oraz reklamą pralni i magla - co bym nigdy nie musiał zdejmować swojego galowego uniformu. Bez problemu wtopiłbym się w hordy Mordoru na Domaniewskiej lub mówiłbym ludziom, że „Wściekłe Psy" to mój ulubiony film i że mają mnie nazywać „Pan Pomarańczowy".

„Co bym robił w wolnym czasie?" - może chodziłbym na lekcję tańca do szkoły jakiegoś znanego ryja z telewizji. Za kilkanaście lat moje dzieci oglądałyby tatę, jak poci się na wizji kolejnej edycji telewizyjnego Talent Show.

Przeglądając kolejne egzemplarze tych papierowych reklam, szybko zrozumiałem, jak moje życie w ulotce stałoby się prostszym, mniej skomplikowanym… i równie krótkotrwałym, co ulotka sama w sobie. Przecież jako osoba niewierząca, moja umowa z Bogiem nie dałaby mi szansy nawet na aneks w Rajskim przedpokoju deszczowej chmury znad Radomia. Nigdy nie zostałbym szermierzem, bo i bez tego za dużo na tym świecie szabel w dłoniach. W miejsce żarcia z knajpy zawsze wybrałbym rytuał własnoręcznego przygotowania posiłku, najlepiej z bliską osobą u mego boku - takie dania są najsmaczniejsze. A garnitury są niewygodne i chuj na drogę temu, kto wymyślił krawat.

Najwyraźniej nie jestem odpowiednim targetem dla ulotek. Zostałby mi drink za pół ceny i jeden z tych kursów języka angielskiego, mógłbym wtedy wycedzić „Na pohybel", dodając „Kill me".