FYI.

This story is over 5 years old.

Profiles Issue

Ofiara

Jak duński system prawny odebrał tożsamość Thomasowi Altheimerowi

Zdjęcia: Michael Marcelle

We wrześniu 2008 roku duński artysta Thomas Altheimer odebrał telefon od swojej ośmioletniej córki. Chciała dowiedzieć się od niego, dlaczego plakaty z jego twarzą zostały porozklejane po całej Kopenhadze. Altheimer mieszkał wtedy na przedmieściach Wiednia, więc nie potrafił jej na to pytanie odpowiedzieć. Dopiero po tym, jak zadzwonił do kumpla z Danii, dowiedział się, że plakaty promowały książkę wydaną przez największego duńskiego wydawcę: Gyldendal. Powieść zatytułowana Suverænen  (lub też The Sovereign – Samowładny), została napisana przez byłego artystycznego partnera Altheimera, Clausa Becka-Nielsena, który od teraz tworzył pod pseudonimem Das Beckwerk.

Reklama

Pięć dni później Altheimer, trzymając w rękach egzemplarz jego książki, spoglądał na swoją własną twarz widniejącą na śliskiej obwolucie. Chociaż The Sovereign – powieść z kluczem, dotycząca projektu występu artystycznego, który współtworzyli od 2004 roku – przedstawia Altheimera jako fikcyjną postać, którą wiąże go z nim jego własne imię i nazwisko. Treść powieści zawiera jego rzeczywisty adres zamieszkania, imiona jego dzieci, a także fragmenty jego bloga i prywatnej korespondencji. Epilog opisuje jego maleńkie, rodzinne miasteczko Horne, gdzie Beck-Nielsen chodził od drzwi do drzwi, zaskakując sąsiadów z dzieciństwa Altheimera pytaniami o jego młodość.

Altheimer przeczytał powieść jednym tchem, po czym postanowił pozwać jej autora.

– To było bardzo surrealistyczne doświadczenie –  powiedział mi później. – Każdy ma własną swoją własną opowieść, nagle ktoś odkrył jak napisać opowieść, która znajduje się w mojej głowie.

Thomas Altheimer ma około 190 cm wzrostu. Sprawia wrażenie staroświeckiego, europejskiego szlachcica. Pod pewnym względem przypomina Juliana Sandsa w połowie swojej kariery. Ma tytuł licencjata i magistra komparatystyki, a także licencjata nauk politycznych, magistra stosunków międzykulturowych oraz doktora praktyki artystycznej. Kiedy jest w dobrym nastroju – nieowładnięty przez okresowy przypływ melancholii – wydaje się być tego rodzaju człowiekiem, który mógłby posiadać immunitet dyplomatyczny.

Reklama

Pierwszy kontakt Altheimera ze swoim przyszłym artystycznym partnerem miał miejsce w 1999 roku, kiedy to usłyszał jego głos w duńskiej stacji radiowej. Claus Beck-Nielsen udzielał wtedy wywiadu o swojej pierwszej książce, zatytułowanej Horne Land.

Jako dziecko Beck-Nielsen spędzał wakacje w rodzinnym miasteczku Altheimera. Postanowił napisać o tym miejscu poprzez pryzmat tych dobrych wspomnień. Historia ta wywołała zazdrość, wybijając z tropu Altheimera, zupełnie tak jakby ktoś postanowił skopiować jego dzieciństwo. Była to swojego rodzaju dziwna prowokacja nieznajomego.

Trzy lata później w życiu Altheimera nastąpił radykalny zwrot. Dojrzewał rozczarowany swoją biurokratyczną pracą w ministerstwie imigracji Danii, w 2000 roku stworzył Ticket to Denmark – internetową stronę zachęcającą obcokrajowców do poznania i poślubienia Duńczyków dla obywatelstwa. Projekt ten nie przetrwał zbyt długo. Wkrótce po jego uruchomieniu władze dowiedziały się o Ticket to Denmark i Altheimer został zwolniony z pracy. Jednakże historia ta posłużyła jak swojego rodzaju impuls, dzięki któremu Altheimer uświadomił sobie, że trochę zbyt ostro odleciał w swoim życiu, zbaczając z normalnego toru ku dramatycznemu i nieznanemu światu.

W tym samym czasie dowiedział się, że Beck Altheimer-Nielsen, który ustawił się nieco na artystycznej scenie w Danii, został zatrudniony w teatrze w Kopenhadze, więc napisał do niego list, w którym opisał swój własny wyczyn i prosił o staż.

Reklama

– Zrobiłem to, bo chciałem zmienić wszystko. I to podziałało. A znajdując się w takiej sytuacji szukałem dokładnie kogoś takiego, jak on – powiedział, odnosząc się do Becka-Nielsena.

List Altheimera odbiegał od normy, częściowo ze względu na jego niezwykłe, akademickie tło, a częściowo dlatego, że uderzył Becka-Nielsena swoim szaleństwem. Pomiędzy nimi dwoma doszło do rozmowy przez telefon i wkrótce Altheimer został asystentem Becka-Nielsena, podobnie myślącego rodaka z małej sceny artystycznej, z małego europejskiego miasta.

Obaj mężczyźni mieli słabość do przybierania nowych imion i osobowości. Urodzony jako Thomas Skade-Rasmussen Strøbech, Altheimer (jego pseudonim artystyczny) przybierał różne nazwiska, w tym Cohen, Rasmussen, van Brunt oraz van Woestenburg. Claus Beck-Nielsen nazwał siebie samego Helge Bille Nielsen (po zmarłym najemcy swojego mieszkania) i Das Beckwerk (po jego teatrze w Kopenhadze, któremu z kolei nadał następnie swoje własne imię). Zaczęli po prostu jako Rasmussen i Beck-Nielsen, którego Altheimer porównywał do brytyjskiej grupy artystycznej występującej pod nazwą Gilbert & George. Przynajmniej w umyśle Altheimera byli duetem.

Beck-Nielsen widział to inaczej. Kiedy spytałem w e-mailu, czy nazwałby ich współpracę przyjaźnią, odpowiedział jednoznacznie: „Nie. Już od pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, byliśmy ze sobą zawsze na stopie formalnej”.

Dodał, że „na pewno nie ma nic przeciwko Thomasowi Skade-Rasmussen Strøbechowi, Thomasowi Altheimerowi, Rasmussenowi lub innym z jego przebierańców. Wręcz przeciwnie: kocham go, w platoniczny sposób, rzeczywiście, i to w bardzo, bardzo skomplikowany sposób, z całą pewnością to bardzo wyjątkowe, być może trwające do grobowej deski, politowanie [sic]”. W innym e-mailu opisał Altheimera jako swojego największego „zuolennika” (spolszczenie z ang. fiend/friend – demon/przyjaciel).

Reklama

Po podjęciu decyzji o pozwie, kilka miesięcy zajęło Altheimerowi zebranie wystarczająco dużej gotówki na adwokata. Ostatecznie złożył pozew na początku 2009 roku, oskarżając Becka-Nielsena o zniesławienie, naruszenie prywatności i komercyjne wykorzystanie jego własności intelektualnej.Przez następne dwa lata był na usługach czterech prawników. Pierwszy okazał się oszustem, drugi stchórzył, a trzeci odmówił bycia filmowanym.

Ten ostatni punkt był bardzo istotny, ponieważ Altheimer obsesyjnie nakręcał wszystko – rozmowy, korespondencje, spotkania, próby konfrontacji – mogące stanowić powiązanie z jego byłą, zawiłą relacją z Beckiem-Nielsenem.

W 2012 roku duński reżyser Max Kestner przekształcił nakręcony materiał filmowy w film dokumentalny o tytule I Am Fiction (Jestem Fikcją). Rezultatem tego był w dużej mierze bardzo bolesny do oglądania, intymny portret człowieka doprowadzonego do obłędu przez zdradę bliskiego przyjaciela. W niektórych miejscach nazywa Becka-Nielsena „porywaczem ciał” i „wampirem”, a w innych twierdzi, że tęskni za kontaktem z jego starym towarzyszem. Szczere przedstawienie konfliktu emocjonalnego, w połączeniu z ich wspólną historią, skłoniło niektórych do kwestionowania autentyczności tego przypadku i zastanawiania się, czy cała sprawa – włączając w to The Sovereign – była zaplanowaną sztuką artystyczną.

Altheimera jeży się, że nie miał decydującego głosu co do realizacji, chociaż za tym brakiem kontroli wydaje się skrywać dłuższa historia. Wraz z reżyserem usiłowali znaleźć dystrybutora tego filmu. Odbył się raz jego pokaz na festiwalu w Malmö, w Szwecji, przy braku echa ze strony publiczności. Rok później, zgodnie z tym, co twierdzi Altheimer, dokument wyemitowany został w duńskiej telewizji dla skromnej publiki składającej się z 26 tysięcy widzów.

Reklama

Altheimer rozpoczął pracę jako asystent Becka-Nielsena od dojścia do / początku wojny w Iraku.

Na drobnej scenie artystycznej w Kopenhadze wojna doprowadziła do quasi-egzystencjalnego kryzysu. Teatr odpowiedział na te światowe wydarzenia, przekształcając 12-metrowy kontener w centrum miasta w miejsce spotkań i występów. Ochrzcili skrzynię jako „Demokracja” i próbowali wysłać ją do Iraku zaraz po inwazji. Jednakże pusty kontener nie mógł zostać wysyłany, więc sobie dalej stał. Rozmowy o próbach bardziej dramatycznego oświadczenia w sprawie wojny wywołały konflikt wśród społeczności teatralnej. Uznając, iż ich artystyczna wizja kłóci się z resztą grupy, Altheimer i Beck-Nielsen postanowili działać na własną rękę.

Dwaj mężczyźni dotarli do Kuwejtu pod koniec 2003 roku. Ich nowym planem było dostarczenie mniejszej wersji – o rozmiarze walizki – „Demokracji” do Iraku. Przedostanie się do tego kraju wymagało w tamtych czasach specjalnych pozwoleń, więc postanowili przebrać się w garnitury i przedstawić się jako oficjalni ambasadorowie zachodniej cywilizacji.

Kiedy dotarli w swoich garniturach do międzynarodowego dowództwa w Kuwejcie, brytyjscy dowódcy nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Nie kryjąc się ze swoimi artystycznymi zamiarami, nie ułatwili sobie zadania, ponieważ do Iraku wpuszczano tylko dziennikarzy, handlowców i żołnierzy. Wreszcie jeden z pułkowników – były student szkoły teatralnej z Oxfordu, jak okazało się, podsłuchał ich rozmowę i rzekł: – Panowie Rosencrantz i Guildenstern? Kazał im obydwu podpisać kopię Hamleta, następnie rozkazał kuwejckiemu generałowi przyznać im zezwolenia. Generał krzyknął: – Rzućcie ich lwom na pożarcie!

Reklama

Złapali taksówkę na irackiej granicy w Nowy Rok i przedarli się do Iraku na piechotę, otumanieni i wykończeni zmianą strefy czasowej. Pustkowie, które nadeszło znikąd, przypominało Altheimerowi Ucieczkę z Nowego Jorku. Umówiony kontakt odebrał i zawiózł ich do hotelu w Basrze.

Po przybyciu zastanawiali się, czy jako ambasadorzy demokracji powinni być uzbrojeni. W Basrze i Bagdadzie zaaranżowali kilka teatralnych prób uzyskania broni z koalicji tymczasowego organu konsularnego. Jednym razem Altheimer wetknął notatkę z napisem „Potrzebujemy broni” przez bramę wjazdową. Spali w tanich hoteli, prywatnych domach i obozach dla uchodźców, podczas dochodzącej z zewnątrz kakofonii osłów, wybuchów, odgłosów broni palnej, helikopterów oraz śpiewów muezinów.

Zostawili skrzynkę w bagdadzkiej akademii sztuki sponsorowanej przez Francję i obiecali wrócić. Kilka miesięcy później duńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyznało Altheimerowi hojne wynagrodzenie za powrót do Iraku, ale w tym czasie separatyści zaczęli ścinać głowy cudzoziemcom, więc oferta została wstrzymana aż do października, kiedy obaj byli w stanie ponownie udać się w krótką podróż celem odzyskania „Demokracji” i następnie szybko się stamtąd ewakuować.

Skrzynka trafiła do Waszyngtonu w celu „naprawy”, a w 2006 roku do Iranu, gdzie w o wiele mniej urozmaicony sposób podróż zakończyła się dla obu panów pozostawieniem jej na wzgórzach z widokiem na Teheran.

Reklama

W swojej powieści z 2005 roku, pt. Samobójcza misja, Beck-Nielsen użył irackiej historii jako materiał źródłowy. W książce Altheimer pojawia się jako bohater pod pseudonimem „Rasmussen”. W tamtym momencie Altheimer odebrał to jako dopuszczalne pominięcie jego prawdziwej tożsamości. Na pytanie o tę książkę Beck-Nielsen odpowiedział:

– Samobójcza misja jest lub stała się autoryzowaną wersją powieści (lub fragmentu tej historii), która oczywiście zdenerwowała mojego Rasmussena, który natychmiast poczuł, że ukradłem i sam czerpałem korzyści z naszej wspólnej przygody.

Już w Samobójczej misji został okradziony z jego historii – szczytu jego marnego życia na Ziemi – i zamieniony w fikcyjną postać nazywaną „Rasmussen”. A następnie w The Sovereign  został ostatecznie obdarty ze wszystkiego: imienia, zdjęcia, historii, życia, tożsamości [sic].

W Ameryce skradzenie tożsamości, tak jak Altheimerowi, niemal na pewno uznano by za poważne, cywilne lub karne naruszenie, ale w Skandynawii próba napisania przez Becka-Nielsena Samobójczej misji w dużej mierze uznawana była za przywilej autora. W Skandynawii tego rodzaju sprawy to o wiele bardziej szara strefa. Mimo aktywnego narodowego prawa o mowie nienawiści, World Press Freedom Index ocenia Danię jako znajdujący się w pierwszej siódemce kraj wolności słowa. Altheimer tłumaczy tę kulturową mentalność jako główny powód braku reakcji na jego czyn. Jego zdaniem, różnica między systemem prawnym Skandynawii i reszty świata zachodniego jest ogromna, to luka, która pochłania jednostki.

Reklama

Politiken, wiodący duński dziennik, chwalił Becka-Nielsena jako strażnika „sanktuarium” fikcji. Popularny duński krytyk i pisarz Carsten Jensen (autor wydany przez wydawnictwo Gyldendal) skwitował Altheimera jako „pacynkę Nielsena”. Altheimer nie znalazł w prasie ani słowa na swoją korzyść. W oczach publicznego i duńskiego literackiego establishmentu Altheimer był czarnym charakterem tej opowieści i marudzącym szpiclem.

– Byłem ja jeden sam przeciwko największemu wydawnictwu. W Danii wydawnictwo to kontroluje wszystko. I każdy trzyma z nimi! Nie wiem, dlaczego jestem jedynym, któremu nikt nie ufa. To jest to, co mi się dostaje – mówił.

W 2007 roku Beck-Nielsen napisał i wystawił sztukę o nazwie Powrót demokracji, na podstawie ich wspólnej podróży do Iraku w 2003 roku. Altheimer zauważył to przedstawienie w Kopenhadze w Centrum Sztuki Współczesnej i okazało się, że aktor grający Rasmussena w przekonujący sposób naśladował jego stan psychiczny z czasów ich wspólnej podróży do Iraku. Rozpaczliwie próbując wyśledzić wszystkie poszlaki, które mogłyby mu pomóc ułożyć w jedną całość coraz bardziej pomieszane puzzle swojego życia, Altheimer wytropił aktora, który zagrał Becka-Nielsena, i podszedł do niego przed jednym z barów w Kopenhadze. Podczas krótkiej wymiany zdań, uchwyconej  lub ewentualnie zagranej w Jestem fikcją, Altheimer mówi mu, że ma kłopot z odróżnieniem postaci od aktora, i że czuł się prowokowany, oglądając kogoś, kto gra na scenie Becka-Nielsena. Aktor, Thomas Mork, kiwa głową i mówi mu, że ważne jest, aby być w stanie oddzielić to od siebie, a następnie szybko wraca do środka. Wydaje się, że spotkanie to tylko jeszcze bardziej przygnębiło Altheimera.

Reklama

Ku rozczarowaniu Altheimera gromadzenie dowodów do procesu zbiegło się z wejściem jego rywala na szczyt duńskiej sceny artystycznej. W listopadzie 2010 roku, na cztery miesiące przed orzeczeniem sądu, Królewska Duńska Akademia Sztuk sponsorowała uroczystości Becka-Nielsena z okazji jego pisarstwa i sztuki artystycznej. Altheimer postanowił to zrujnować. Upił się i gdy nadszedł czas na jego przemówienie, zapomniał, co chciał powiedzieć. Stojąc, oznajmił publiczności: – The Sovereign to gówniana powieść.  Następnie rozpoczął chaotyczny atak na rodzinne miasto Becka-Nielsena, nim zgubił się w swoim toku myślenia. Tłum w ciszy uśmiechnął się z politowaniem. Nikt nie wiedział, jak zareagować na tego rodzaju konfrontację, a zwłaszcza sam Beck-Nielsen, który cicho siedział w pierwszym rzędzie.

W styczniu Altheimer poleciał do Oslo, aby spotkać się z norweskim wydawcą Demokracji – cel podróży: Irak, zbioru pism napisanych przez „Rasmussena i Nielsena”, który był zaskoczony odkryciem, że był on współautorem bez jego wiedzy.

Wydawca przyjął go miło, ale nie przeprosił za promowanie jego pracy bez jego zgody lub rekompensaty.

Kilkoro Norweskich prawników powiedziało mu, że nie wygra sprawy (Norwegia zajmuje trzecie miejsce w rankingu World Press Freedom Index). W następnym miesiącu Altheimer próbował przejść do ofensywy.

Uzbrojony w sfałszowany egzemplarz, poleciał do Nowego Jorku w celu sprzedania The Sovereign jako swojej własnej powieści, aby w ten sposób zemścić się, jednocześnie sprowadzając Becka-Nielsena do fikcyjnej postaci. Rozmawiał z trzema wydawcami, wszyscy po kolei odrzucili go, niektórzy z nieskrywaną pogardą. Skończyło się na tym, że za resztę gotówki pojechał z powrotem na lotnisko. W rozmowie z przyjacielem, po powrocie do Europy, nazwał siebie „porzuconym artystą”. Do roli „Sfrustrowanego Performera” Altheimer dojrzał z przyzwyczajenia. W 2005 r. próbował wyzwolić się od odgrywania roli cienia Becka-Nielsena odważną sztuką, która miała miejsce na Karaibach. Podczas amerykańskiego oblężenia Panama City w 1989 r. amerykańska armia odpaliła Guns N’ Roses przez ogromne głośniki w kierunku Nuncjatury Apostolskiej, gdzie zaszył się Manuel Noriega, aby zmusić go do poddania się. Altheimer chciał odwrócić sytuację, głośno odtwarzając w Ameryce muzykę klasyczną przed morską bazą w USA, znajdującą się w zatoce Guantanamo. Jego plan polegał na tym, aby popłynąć statkiem z Miami. W otoczeniu intelektualistów, wyrażających sprawiedliwy gniew, ze stylowym sarkazmem i głośną muzyką. Miało to być coś w stylu akcji Billionaires for Bush, ale na morzu i do tego bardziej zabawnie.

Reklama

Skończyło się na wynajęciu małej łodzi z Jamajki, po huraganie. Na początku podróży jeden silnik łodzi przestał działać z powodu złych warunków pogodowych. Podróż, która miała trwać jeden dzień, zajęła trzy, a gdy zabrakło jedzenia, „odżywiał się” białym rumem. Gdy dotarli w Guantanamo, pijany Altheimer podniósł boomboksa, którego kupił na Jamajce, w Kingston. Fale zagłuszył ryk III Symfonii Beethovena.

W 2008 roku wspierał „Europe for President” – prześmiewczą kampanię polityczną mającą antagonizować zwolenników Obamy (jedna anty-Obamowa przemowa sprawiła, że został wyproszony z Demokratycznej Konwencji Narodowej). Chociaż nauczył się z ostatnich działań, że należy dokładnie udokumentować wszystko, co się robi, akcję „Europe for President” spotkał ten sam los, co jego poprzednie fiasko w Guantanamo, z powodu braku odzewu ze strony prasy. W szwedzkiej telewizji, w programie obejmującym obydwa solowe przedsięwzięcia Altheimera, porównał siebie z samym Don Kichotem.

Altheimer był w Wiedniu, pochłonięty wyczerpującą sesją edycji do „Europe for President”, w tym samym czasie, kiedy to w sprawie The Sovereign zadzwoniła do niego córka.

Proces sądowy rozpoczął się na początku 2011 r. w duńskim Sądzie Najwyższym. Materiał filmowy z sali sądowej z Jestem fikcją przedstawia osobliwy tok myślenia. Beck-Nielsen wygłasza swoją artystyczną obronę, ukazując swoje przywłaszczenie w głębszym ujęciu natury rzeczy. Na pytanie, dlaczego nie nazywa Altheimera „Rasmussenem”, tak jak nazwał go w Samobójczej misji, Beck-Nielsen odpowiedział: – Sednem sprawy było to, że chciałem, aby to mogła być prawdziwa osoba. Dla widza nieprzesiąkniętego społecznością artystyczną z Kopenhagi, ta linia obrony mogłaby wydawać się dość absurdalna. Altheimer poczuł pewność zwycięstwa.

Reklama

Kiedy dwa miesiące później Dania orzekła werdykt na korzyść Becka-Nielsena, Altheimer wpadł w osłupienie. Możliwość przegranej nigdy nie przyszła mu do głowy. Państwo ogłosiło, że – zgodnie z prawem duńskim – zrekompensować będzie musiał Wydawnictwu Gyldendal 11 000 dolarów, a Beckowi-Nielsenowi około 14 000 dolarów. Na zewnątrz sali obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a Altheimer gorzko pogratulował fuksa jego obronie.

Po rozprawie dwie czołowe gazety duńskie: Dagbladet Information i Jyllands-Posten (z czego ta ostatnia znana była na międzynarodową skalę z jej liberalnego stanowiska w sprawie wolności słowa w 2005 roku, po opublikowaniu wielu kontrowersyjnych karykatur proroka Mahometa), chwaliły tę decyzję jako zwycięstwo wolności słowa.

Danske Bank pozwał Altheimera. Miał on nagromadzić dziesiątki tysięcy dolarów długu za rozprawę, sesję zdjęciową z Guantanamo, podczas których znaczna część wynajętego sprzętu została skradziona z nieubezpieczonej galerii w Londynie. Na rozprawie w marcu 2012 roku w trakcie zeznania wyciągnął stosy transkryptów, artykułów oraz powieść Becka-Nielsena.

Sędziemu zeznał: – Prawa autorskie do Thomasa Skade-Rasmussena Strøbecha należą do wydawnictwa Gyldendal i Helge Bille Nielsena. To nie jest tylko i wyłącznie moje absurdalne twierdzenie, ale rzeczywistość prawna ustanowiona w zeszłym roku przez Sąd Najwyższy. Dlatego nie mogę odpowiadać za działania Thomasa Skade-Rasmussena Strøbecha. Przytoczył cytat z Kopisty Bartleby Hermana Melville’a, który nie zrobił wrażenia na nikim.

Reklama

Miesiąc później otrzymał orzeczenie przez telefon, siedząc na nagrobku na cmentarzu, znajdującym się za więzieniem, gdzie jego dziadek przebywał w trakcie II wojny światowej. Miał on już ogromne długi za alimenty dla dziecka, niezapłacone podatki i pożyczki zaciągnięte na edukację, gdy przyjazny urzędnik poinformował go, że ma dwa tygodnie, aby zapłacić około 35 000 dolarów, w tym prawie 6000 dolarów za dodatkowe koszty sądowe.

Pierwsze słowa Altheimera w Jestem fikcją brzmią „Nienawidzę Clausa Becka-Nielsena”, a jednak film kończy się pojednaniem.

W deszczowe popołudnie, tydzień po wyroku sądu, Beck-Nielsen przybywa, zmoknięty, stając u progu drzwi Altheimera.

Obydwaj piją wspólnie herbatę, siedząc obok siebie razem na sofie Altheimera, rozmawiając i śmiejąc się wspólnie. Scena ta pozostawia po sobie pewien dziwny posmak.

Spytałem Altheimera, czy zakończenie to ułatwiło jego krytykom powątpiewać w jego autentyczność i uwierzyć, że to wszystko jest zwyczajną mistyfikacją. Powiedział mi: – Jest tylko jedna osoba na tej planecie, która VICE 103 wie, co zrobiłem, co my zrobiliśmy. Tak więc on zawsze będzie ważnym czynnikiem w moim życiu. Gdy naciskałem go, aby dowiedzieć się, czy chwila ta była swojego rodzaju oczkiem w stronę publiczności, zgodził się z tym.

– Jednak także wyklucza to z opowieści narrację ofiary. Według mnie, „oczko” to sygnalizuje również, że całą sytuację mogłem kontrolować ja sam – dodał.

Reklama

Przedyskutowaliśmy słowo „ofiara”.

– Jestem ofiarą, ale również grałem ofiarę w filmie i czasami trudno mi było te dwie postaci od siebie odróżnić.

To rola, którą odegrałem bardzo dobrze. To właściwie jedyna rola, w której jestem dobry.

Podążał w sprawie sądowej podwójnymi torami, czyniąc prawny i artystyczny spektakl, i poniósł porażkę na obu frontach.

Przegrał z prawem i w oczach publiki, a nawet ci, którzy byli po jego stronie, nie byli w pełni przekonani co do tego, czy cała sprawa nie była zwykłą sztuczką. W obliczu kompletnego fiaska dlaczego nie miałby utrzymać przyjaznych stosunków z jego własnym, największym „zuolennikiem”? Ujęcie przez Becka-Nielsena tego pojednania było bardziej barwne i konfliktowe.

– Nie byłem zaangażowany w tworzenie tego filmu, i nie oglądałem go, aż do kinowej premiery – powiedział. – I po tym otwarciu wyszedłem z kina bardzo poruszony i zmieszany, z poczuciem, że zobaczyłem historię miłosną. Jestem oczywiście przedstawiony w filmie jako postać antagonistyczna, zła, wroga… Opuściłem kino i w zimną, spokojną, późną jesienną nocą wędrowałem godzinami po Kopenhadze z poczuciem ogromnego przygnębienia i nostalgii, dotknięty. Widziałem siebie samego w miłosnej historii i choć wiedziałem, że to kawałek sformalizowanej rzeczywistości, czułem, że historia ta była prawdziwa. Prawdziwa historia Nielsena i Altheimera.

W Jestem fikcją anonimowy narrator wspomina o części listu wysłanego przez Becka-Nielsena do Altheimera: „Ty byłeś ofiarą, człowiekiem, który został okradziony ze swojej historii. Człowiekiem, który musi walczyć o to, aby ją odzyskać”.

Byłoby rzeczą interesującą zobaczyć, jak to pojednanie mogłoby zostać odegrane rok później, w 2012 roku, po ukazaniu się Store Satans Fald (Upadek Wielkiego Szatana) Becka-Nielsena. Ten ostatni (?) odcinek fikcyjnej rekreacji Becka-Nielsena Thomasa Altheimera analizuje podróż obu mężczyzn do Teheranu z 2006 roku, aby (artystycznie) podżegać do demokracji. W pewnym punkcie narrator przechodzi w alternatywną historię. Mężczyźni zostają schwytani i skazani na śmierć głodową w odległych górach. Wygnany, „Rasmussen” zapada w hipotermię i Beck-Nielsen ćwiartuje i zjada jego ciało.

Kanibalistyczna scena opisywana jest przez dziesięć stron i jest oszałamiająca jako praca badawcza, jeśli nie pod względem swojej śmiałości. (Kto mógł wiedzieć, że na przykład ludzka wątroba wydaje chrupiący odgłos, gdy się ją żuje?) Omawiając scenę kanibalizmu z Altheimerem, spytałem, czy myślał kiedykolwiek o tym, aby zamienić się miejscami z Beckiem-Nielsenem i napisać na własną rękę o ich relacji.

– Nie jestem za dobrym pisarzem –  powiedział. – Nie byłoby to wystarczająco zabawne. Poza tym, jak słusznie zwrócił uwagę: kto by to kupił? Beck-Nielsen sam już zdążył dostatecznie nasycić rynek Beck-Nielsenem.

– Jestem w pewnym sensie zupełnie za bezwartościowy – stwierdził Altheimer. Kiedy to z trudem borykał się z nieuniknionymi konsekwencjami utraty własnej tożsamości, ogłosił swoją najnowszą inkarnację: Tom Dane – komik – porażka. Tożsamość ta miała tę zaletę, że była już wstępnie przetestowana.

Popularny duński artysta Thomas Eje próbował już dziesięć lat wcześniej „wyeksportować” swojego Toma Dane’a na występie w Vegas, ale że ponoć powrócił do Danii, gdyż nie był w stanie wypracować dostatecznie dobrej gry na scenie w Stanach. Thomas uznał tę postać za „wciąż żywą, ale pozbawioną żywiciela”.

– Ja po prostu chcę robić fajne rzeczy tu i teraz. Nie mogę już więcej podejmować się realizacji ważnych tylko dla mnie samego, pompatycznych przedsięwzięć, co już prawdopodobnie uczyniłem. Dlatego też muszę iść pod prąd. I tak, starając się być komikiem – porażką… przynajmniej jestem w stanie to zrobić.