FYI.

This story is over 5 years old.

Profiles Issue

Urugwaj gra w zielone

Pod wodzą byłego terrorysty Urugwaj chce dać światu przykład, jak pokonać handlarzy narkotyków

Zdjęcie: Mariano Carranza

Obudziwszy się 8 października 1969 roku, José Mujica wstał i zaczął przygotowywać się do pogrzebu. Wraz z dziewięcioma innymi młodymi mężczyznami – krewnymi zmarłych – załadował się do volkswagena furgonetki, którą następnie zaparkowali na poboczu dwupasmówki łączącej stolicę Urugwaju Montevideo z oddalonym o jakieś 22 kilometry na wschód miasteczkiem o nazwie Pando. Gdy minęło ich sześć samochodów i karawan wypożyczony z najbardziej eleganckiego domu pogrzebowego w kraju, ich furgonetka dołączyła do konwoju. Jadąc mijali płaskie zielone pastwiska rozciągające się wzdłuż wybrzeża. Podróż upływała w ciszy i spokoju, aż do momentu, gdy jakieś cztery kilometry od Pando żałobnicy obezwładnili wynajętych kierowców i wrzucili ich na pakę volkswagena.

Reklama

W rzeczywistości nie było żadnego pogrzebu, zmarłych ani żałobników. W konwoju zdążającym do Pando jechali ludzie z Ruchu Wyzwolenia Narodowego (MLN) – marksistowskiej partyzantki planującej zainstalować w kraju dyktatora w rodzaju Fidela Castro i obalić rzekomo kleptokratyczny rząd – czyli inaczej Tupamaros. Jednym z jej najbardziej charyzmatycznych i najstarszych stażem członków był 35-letni wówczas Mujica. Obezwładniwszy kierowców, przesiadł się z furgonetki na tylne siedzenie jednego z samochodów, ściskając w ręku hiszpański pistolet maszynowy Z-45. Dojechawszy do Pando – sennego przemysłowego, 12-tysięcznego miasteczka – wraz ze swym batalionem w biały dzień okradł miejscowe banki i zaatakował siedzibę lokalnych władz. W chaotycznej wymianie ognia z mundurowymi zabił dwóch ludzi – policjanta i cywila.

W 2010 roku 74-letni już José Mujica został uroczyście przepasany biało-niebieską szarfą jako prezydent Urugwaju. Rok wcześniej lewicowa koalicja, na której czele stanął, wygrała wybory do parlamentu. Choć od swych partyzanckich czasów zdążył posiwieć i solidnie przytyć, tego dnia spoglądał na tłum zebrany na głównym placu Montevideo tym samym wzrokiem, którym w 1969 roku obserwował drogę do Pando. Jego zwolennicy wpatrywali się w niego z uwielbieniem, gdy stojąc na tle wielkiego ekranu, na którym wyświetlało się jego nazwisko, wygłaszał płomienne przemówienie.

Jeśli rację miał Heraklit twierdząc, że charakter człowieka jest jego przeznaczeniem, to charakter, jaki miał Mujica, wiódł go do celu wyjątkowo okrężną drogą. O ile informacje o jego głośniejszych wyczynach przenikały czasem do mainstreamowych mediów, to rzadko towarzyszyła temu pogłębiona sylwetka tej postaci. Jako rewolucjonista (według niektórych terrorysta) Mujica został sześciokrotnie postrzelony, spędził 14 lat w więzieniu, był torturowany i trzymany w izolatce przez ponad trzy lata, by ostatecznie po wyjściu na wolność wyrzec się przemocy, wejść do polityki i zostać głową państwa, pod której przywództwem borykający się z recesją Urugwaj stanął na nogi. Mujica zalegalizował też małżeństwa jednopłciowe i aborcję, co może dziwić, zważywszy że dominującą religią w Urugwaju jest katolicyzm. Dziewięćdziesiąt procent swoich zarobków przekazuje na cele charytatywne, zamiast w eleganckim pałacu prezydenckim, mieszka w niewielkim gospodarstwie, jeździ volkswagenem beetle, niemal nigdy nie nosi garnituru i głośno krytykuje rozbuchany konsumpcjonizm oraz to, że Zachód uczynił z niego koło zamachowe swojej gospodarki.

Reklama

Jednak jego najgłośniejszym osiągnięciem, dzięki któremu stał się postacią kultową dla młodych postępowców na całym świecie, było doprowadzenie do pełnej legalizacji marihuany w całym kraju. Stosowna ustawa została przyjęta 13 grudnia 2013 roku, jednak wejdzie w życie dopiero pod koniec tego roku. Tym samym Urugwaj stanie się pierwszym krajem na świecie, na którego całym terytorium palenie trawki nie jest objęte żadnym zakazem. Sam Mujica na tym nie skorzysta – twierdzi, że nigdy nie palił marihuany, a jego ulubione używki to whiskey i cygara. Jak ogłosił jednak podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 2012 roku, jego celem jest „odebranie rynku handlarzom narkotyków”. Zamiast dalej zakazywać narkotyków i tym samym nakręcać spiralę przemocy, co według niektórych szacunków kosztowało już Amerykę Południową ponad bilion dolarów i dziesiątki tysięcy żyć ludzkich, Mujica woli iść otro camino – inną drogą. Jeśli wskutek tej polityki kartele narkotykowe stracą kontrolę nad rynkiem marihuany, inne kraje na świecie mogą pójść śladem Urugwaju. Jej sukces mógłby też przynieść Mujice Pokojową Nagrodę Nobla.

Trzynoga chihuahua Pepe o imieniu Manuela. Zdjęcie: Mariano Carranza

José Mujica Cordano urodził się w 1935 roku na przedmieściach Montevideo. Jako dziecko pomagał wychowującej go samotnie matce sprzedawać kwiaty – swym czerwonym rowerem woził pomarańczowe, białe i różowe chryzantemy na pobliski targ. Było to ich główne źródło utrzymania. – Znosiliśmy naszą biedę z godnością – wspominał po latach.

Reklama

To właśnie bieda sprawiła, że zainteresował się polityką. Według przygotowywanej do druku biografii autorstwa Pablo Bluma zatytułowanej The Robin Hood Guerrillas, rzuciwszy naukę w prestiżowej szkole, Mujica zaczął zadawać się z drobnymi przestępcami z podlejszych dzielnic Montevideo, gdzie poznał stojącego na czele młodzieżówki pewnej lewicowej partii socjalistę Enrique Erro. Oczarowany charyzmą nastolatka Erro postanowił dokooptować go do grupy kierowniczej. Dzięki partyjnym funduszom Mujica, posługujący się wówczas pseudonimem Pepe, zwiedził cały komunistyczny świat, w tym m.in. Moskwę, Pekin i Hawanę, gdzie w 1959 roku, na kilka miesięcy przed przewrotem kubańskim, poznał Fidela Castro i Che Guevarę.

Po powrocie do Montevideo Pepe opuścił partię Erro i dołączył do partyzantki. O jego przemianie z młodego socjalisty uznającego demokrację w partyzanta występującego z bronią w ręku przeciwko władzy wciąż wiadomo bardzo mało. Według jego biografii pt. Mujica: El Florista Presidente napisanej przez dziennikarza Sergio Israela, to właśnie podczas pobytu na Kubie Mujica postanowił przenieść płomień rewolucji na kontynent południowoamerykański.

Natchniony rewolucją kubańską Pepe przyłączył się do Tupamaros. Organizacja ta, założona w 1960 roku przez prawnika Raúla Sendica, któremu również dane było poznać Che Guevarę, uprawiała zbrojną propagandę. Jej członkowie m.in. napadali na kina podczas seansów i zmuszali publiczność do oglądania slajdów przedstawiających łotrostwa liberalnej demokracji. Tupamaros napadali również na banki, by następnie rozdawać zrabowane pieniądze ludziom na ulicy, co zyskało im reputację współczesnych Robin Hoodów. W organizacji silną pozycję zajmowały kobiety, a urugwajska prasa z upodobaniem pisała o stojących wysoko w hierarchii pięknych rewolucjonistkach, w tym o Yessie Macchi – ślicznej blondynce w typie Jane Fondy i ówczesnej partnerce Pepe. Gazety szczególnie chętnie cytowały ministra propagandy Tupamaros, głoszącego, że „esencją równouprawnienia jest kobieta trzymająca w ręku czterdziestkę piątkę”.

Reklama

Akcją w Pando – tą, do której Pepe przebrał się za żałobnika – członkowie Tupamaros zamierzali uczcić drugą rocznicę śmierci Che Guevary i jednocześnie zyskać szerszy rozgłos. Nie ukrywali, że ich celem jest przejęcie władzy w kraju. Gdy tuż popołudniu rząd czarnych samochodów wraz z furgonetką wjechał do miasteczka, na miejscu byli już inni członkowie Tupamaros, którzy przebrani za zwykłych mieszkańców odstawiali akurat szopkę w siedzibie głównej policji. Gdy policjanci zajęci byli przyjmowaniem skarg i zgłoszeń od rzekomych petentów, ci nagle, niczym bohaterowie filmu Miasto złodziei, wyciągnęli broń i opanowawszy budynek, zamknęli swe ofiary w miejscowym areszcie. Jednocześnie część z nich zaangażowała się w wymianę ognia z jedynym policjantem, któremu udało się uniknąć zasadzki.

Zadaniem Pepe i jego ludzi było zajęcie centrali telefonicznej. Wywiązali się z niego bez jednego wystrzału. Rozkazawszy przerażonym pracownikom położyć się na podłodze, Pepe wygłosił płomienną mowę o rewolucji, którą Tupamaros wzorem Che Guevary zamierzali wzniecić w Urugwaju. Oprócz dokładnego planowania, sprytnych przebrań i ukrywania się tuż przed nosem władz, ważnym elementem akcji Tupamaros – których wiele przeprowadzono jeszcze przed wydarzeniami w Pandos – była indoktrynacja. Celem organizacji nie było bowiem skąpanie kraju we krwi, tylko zyskiwanie coraz to nowych członków spośród zwykłych ludzi.

Reklama

Ostatecznie w dramatycznej strzelaninie, która wybuchła przed rabowanym przez napastników głównym oddziałem miejscowego banku i rozprzestrzeniła się na ulice, trzech tupamaros zginęło, a wielu innych zostało rannych. W tym czasie Pepe zdążył już opuścić Pando i wrócić do Montevideo, gdzie siedząc w barze tak jak cały kraj słuchał radiowej relacji z wydarzeń w miasteczku. Dla Urugwajczyków był to równie wielki wstrząs jak dla Amerykanów zamach bombowy podczas ubiegłorocznego maratonu bostońskiego.

Pepe przemawiający do tłumu jako początkujący polityk, 9 września 1985. Zdjęcie: Marcelo Isarrualde

23 marca 1970 roku Pepe został aresztowany. Pił akurat grappę w położonym w centrum Montevideo barze La Via, gdy przechodzący policjant rozpoznał go i natychmiast wezwał posiłki. Na widok parkującego radiowozu Pepe wyciągnął broń i zaczął strzelać.

W wymianie ognia obrażenia odniosło dwóch policjantów, a dwie kule dosięgły Pepe. Gdy leżał na podłodze, jeden z policjantów strzelił mu cztery razy w brzuch. Gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, najprawdopodobniej byłoby już po Pepe. Opatrujący go lekarz również okazał się być członkiem Tupamaros.

Z perspektywy historycznej moment, w którym ujęto Mujicę, można uznać za początek końca Tupamaros, którzy dawno już zarzucili wesołe przebieranki na rzecz coraz bardziej brutalnej partyzantki miejskiej, w ramach której m.in. porwali i zamordowali agenta FBI. Latem 1974 roku w Urugwaju doszło do wojskowego zamachu stanu, po którym nastąpiły masowe aresztowania członków tej organizacji, w tym większości dowódców. Wielu z nich torturowano lub zabito. Większość lat 70. Pepe spędził za kratkami. Kilkakrotnie uciekał z więzienia, jednak za każdym razem go łapano. Wraz z ośmioma innymi członkami organizacji zyskał status więźnia specjalnego, tzw. zakładnika, co wiązało się z umieszczeniem go w izolatce i przerzucaniem z jednego więzienia wojskowego do drugiego w trójosobowych grupach.

Reklama

W jednym z nich, a konkretnie w bazie wojskowej w oddalonym o jakieś 250 kilometrów na północ od Montevideo miasteczku Paso de los Toros, Pepe trzymano w studni, a właściwie w osuszonej sadzawce na dziedzińcu, stanowiącej wcześniej wodopój dla koni. Zbudowano tam trzy cele, które następnie przykryto blachą, by odciąć dopływ światła.

Pepe zaczął tracić zmysły. Cały czas słyszał jakby szum radia, które ktoś zostawił włączone bez wybrania żadnej stacji. Krzyczał, żeby ktoś je wyłączył.

„Widziałem w życiu wiosny, po których przychodziła straszna zima. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Nie umiemy żyć samotnie”

W 1984 roku junta zobowiązała się przekazać władzę demokratycznie wybranemu rządowi, co faktycznie uczyniła rok później. W tym czasie poprawiły się warunki, w jakich przetrzymywano Pepe. Zezwolono mu na pracę w ogrodzie i uprawianie warzyw, dzięki czemu jego stan się poprawił. Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia: jeden z zakładników zmarł w więzieniu, a inny oszalał.

Ośmiu pozostałych przy życiu więźniów zwolniono w 1985 roku na mocy amnestii. Wraz z jednym z liderów ruchu Eleuteriem Fernándezem Huidobro oraz innymi byłymi członkami Tupamaros Pepe założył legalną partię polityczną o nazwie Ruch Powszechnego Uczestnictwa (MPP). Dzięki jego charyzmie w 1994 roku partia dostała się do parlamentu, a pięć lat później do senatu. W 2005 roku Mujica został mianowany ministrem rolnictwa, hodowli i rybołówstwa, a w 2009 roku niesiony wzbierającą w kraju socjaldemokratyczną falą wygrał wybory prezydenckie przy poparciu 52,4 procent głosujących.

Reklama

W ciągu ostatnich lat polityk kilkakrotnie poruszał kwestię swej przynależności do Tupamaros i późniejszego wejścia do legalnej polityki. Poniższe słowa, szczególnie chętnie przytaczane przez jego biografów, chyba najlepiej oddają to, jak nieprawdopodobną ścieżką potoczyło się jego życie. Otóż, jak mówi Mujica, „czegoś takiego nie wymyśliłby nawet największy pisarz”.

W marcu poleciałem do Montevideo, by przeprowadzić z nim wywiad. W dniu naszego spotkania, który okazał się być wyjątkowo słoneczny, stanąłem na placu Niepodległości, tym samym, na którym Mujica został zaprzysiężony na prezydenta. Na środku znajduje się masywny pomnik bohatera narodowego José Gervasio Artigasa jadącego konno w pełnym rynsztunku. Toczone przez niego boje z Hiszpanami doprowadziły do uzyskania przez Urugwaj niepodległości w 1830 roku. Artigas zmarł na wygnaniu w Paragwaju. Jak głosi legenda, tuż przed śmiercią kazał przyprowadzić sobie konia, żeby móc umrzeć w siodle, jak przystało na prawdziwego caballero. Jego grób znajduje się pod pomnikiem.

Pepe wygłaszający przemówienie podczas swego zaprzysiężenia na prezydenta na placu Niepodległości w Montevideo, 1 marca 2010 Pablo Porciuncula/AFP/Getty Images

Na południowo-wschodnim krańcu placu położony jest budynek Torre Ejecutiva, gdzie mieści się biuro prezydenta. Schroniwszy się pod jego szklanym dachem, czekałem, aż pojawi się kierowca, który miał mnie zawieźć do położonego kilka kilometrów za miastem gospodarstwa Pepe.

Reklama

Po pewnym czasie przy krawężniku zaparkował beżowy minivan marki Hyundai z wymalowaną na karoserii prezydencką pieczęcią, czyli uśmiechającym się słońcem o falujących promieniach niknących za horyzontem. Wsiadłem do środka i ruszyliśmy przez centrum miasta, gdzie dominuje architektura w stylu włoskiego gotyku. Następnie przejechaliśmy przez dzielnicę portową i minęliśmy rogatki, za którymi rozciągały się płaskie tereny uprawne.

Choć nieco zapuszczone, parterowe gospodarstwo Pepe jest pełne uroku. Zasiedliśmy na pokrytym słonecznymi cętkami dziedzińcu, po którym kręciła się trzynoga chihuahua o imieniu Manuela i kilka małych kociąt. Z okolicznych łąk dobiegał śpiew ptaków. Zapytałem mojego gospodarza, dlaczego woli mieszkać w tak skromnych warunkach zamiast w pałacu prezydenckim.

– Gdy politycy zaczynają piąć się w górę, nagle wydaje im się, że są królami. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Wiem za to, że republika została wymyślona po to, by żaden człowiek nie stał ponad innymi. Te wszystkie pałace, czerwone dywany i uniżeni potakiwacze to coś okropnego – odparł. Jego zdaniem urzędowa pompa to relikt czasów feudalnych.

Podczas gdy jego żona Lucía Topolansky, również była członkini Tupamaros, a obecnie senatorka, krzątała się w domu, zapytałem Mujicę o jego projekt pełnej legalizacji marihuany i konsekwencje tej decyzji dla kraju.

– To eksperyment, który obserwować będzie cały świat. Jesteśmy szalką Petriego, czymś w rodzaju laboratorium społecznego. W Urugwaju jest 9000 więźniów, 3000 z nich siedzi za handel narkotykami. To znaczy, że jedna trzecia wyroków więzienia wydawana jest w związku z przestępstwami narkotykowymi. Trzeba koniecznie coś z tym zrobić – wyjaśnił zgrzytliwym głosem.

Reklama

Choć większość ze wspomnianych 3000 więźniów odsiaduje kary za handel marihuaną, należy zaznaczyć, że Urugwaj zajmuje trzecie miejsce w Ameryce Południowej pod względem konsumpcji kokainy na głowę. Gdy zapytałem Mujicę o możliwość legalizacji innych narkotyków, odparł „paso a paso”, czyli krok po kroku.

Obecnie prawo karze turystów za kupowanie trawki, jednak przykład stanu Kolorado – gdzie legalizacja tego procederu wygenerowała setki miliony dolarów dodatkowych obrotów, co przełoży się na znaczny wzrost wpływów podatkowych – z pewnością jest zachęcający.

Mujica twierdzi jednak, że legalizacja marihuany w Urugwaju nie jest podyktowana względami gospodarczymi. – Naszym celem jest skuteczne zwalczanie handlu narkotykami. Potem możemy rozważyć kolejne kroki, jednak na razie chcemy działać powoli, ponieważ jest to dla nas wyprawa w nieznane – powtarzał podczas naszego spotkania.

Choć Pepe jest skromnym człowiekiem, stawia sobie ambitne cele. – Ludzie kontrolujący międzynarodowy handel narkotykami to praktycznie monopoliści. Chcemy stworzyć dla nich silną konkurencję w postaci państwa ze wszystkimi jego instrumentami – tłumaczył mi. Ostatecznym celem jest wyeliminowanie karteli z gry środkami gospodarczymi. Rząd urugwajski zamierza sprzedawać gram trawki za dolara, co jest szokująco niską ceną. Zdaniem Mujiki to właśnie zbijając ceny, a nie wydając miliardy dolarów na wojsko, policję i więzienia, można postawić tamę przemocy związanej z handlem narkotykami.

Reklama

Specjaliści od polityki narkotykowej, konsumenci trawki i przeciwnicy wszelkiego rodzaju prohibicji chwalą plany urugwajskiego prezydenta, jednak o dziwo jego krajanie nie są z nich zadowoleni. Z sondażu przeprowadzonego przed przyjęciem ustawy wynika, że 64 procent Urugwajczyków sprzeciwia się legalizacji. Do tego Międzynarodowy Organ Kontroli Środków Odurzających ONZ potępił kraj, a w szczególności Pepe, za podejmowanie nieodpowiedzialnych decyzji. Zapytałem go, co o tym sądzi.

– Ludzie zawsze reagują tak na zmiany – odparł, kręcąc głową. – Gdy w 1913 roku urugwajskie kobiety zyskały prawo do rozwodu, podniesiono alarm, że doprowadzi to do rozpadu rodzin, że to koniec dobrych manier i początek dezintegracji społeczeństwa. Konserwatyści i tradycjonaliści od zawsze bali się zmian. Gdy jako młodzieniec chodziłem z kolegami na tańce, obowiązywały krawat i garnitur. W innym stroju by nas nie wpuszczono. Dziś to nie do pomyślenia – dodał.

Inną niepopularną decyzją Pepe było otwarcie Urugwaju na inwestycje górnicze. W 2013 roku jego rząd zezwolił na stworzenie w kraju kompleksu kopalni odkrywkowych kosztem 3 miliardów dolarów. Gdy ruszy wydobycie, Urugwaj stanie się światowym eksporterem rud żelaza. Według szacunków tamtejsze złoża kryją łącznie 4-5 miliardów ton surowca. Dla Pepe jest to sprawa o kluczowym znaczeniu, jednak rolnicy, hodowcy i ekolodzy obawiają się, że wybudowanie setek kilometrów rurociągów oraz portu dalekomorskiego będzie miało katastrofalne skutki. Gdy go o to zapytałem, przerwał mi wpół zdania, pochylając się ku mnie i mrużąc oczy w wąskie szparki.

Reklama

– Wyjaśnijmy sobie jedno – powiedział. – Naszym celem jest dywersyfikacja gospodarki. Nie zamierzamy rezygnować z hodowli bydła, rolnictwa i rybołówstwa. Jeśli uda nam się stworzyć dodatkowe źródło dochodu, będziemy bardzo zadowoleni. Musimy jednak działać z głową.

14 marca 1985 – dzień, w którym Pepe opuścił więzienie po 14 latach odsiadki. Zdjęcie: Agencia Camaratres/AFP/Getty Image

– To smutne, że ja, 80-letni dziadzio, mam szersze horyzonty niż moi krytycy. Starzy ludzie nie są starzy ze względu na wiek, tylko na to, co mają w głowach. Mówią, że przeraża ich to przedsięwzięcie, ale dlaczego nie przeraża ich to, co dzieje się na ulicach? – kontynuował.

Pepe nie ma dzieci, więc dziadkiem jest tylko metaforycznie. Nie ma też jeszcze 80 lat, które skończy dopiero po następnych wyborach. Mimo to byłem ciekaw jego zdania o fali protestów młodych ludzi, którzy wylegli na ulice miast w Brazylii, Grecji, Turcji i na Tajwanie, a w Egipcie i Tunezji obalili miejscowy rząd.

– Widziałem w życiu wiosny, po których przychodziła straszna zima. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Nie umiemy żyć samotnie. Żeby nasze życie było znośne, potrzebujemy społeczeństwa. Obalenie rządu czy zablokowanie ulicy to jedno, ale stworzenie lepszego społeczeństwa wymaga organizacji, dyscypliny i długotrwałej pracy zespołowej. Nie mieszajmy tych dwóch rzeczy – odpowiedział.

Zanim zdążyłem zadać kolejne pytanie, Pepe szybko dodał, że nie chce, by jego słowa zostały odebrane jako krytyka ducha rewolty, za którym sam podążał przez większość swego życia. – Żeby była jasność: rozumiem tę młodzieńczą energię, ale moim zdaniem nic dobrego z niej nie wynika, jeśli ci ludzie nie dojrzewają.

Pepe trzymający cygaro otrzymane od swego rewolucyjnego mentora Fidela Castro. Zdjęcie: Mariano Carranza

Po skończonym wywiadzie Pepe oprowadził mnie po obejściu. Gdy wróciliśmy na dziedziniec, rozdzwoniła się jego stara nokia. Chodziło o ważne sprawy państwowe. Gdy skończył rozmowę, zapytałem go, czy mogę skręcić sobie jointa. Zdawałem sobie sprawę z możliwych konsekwencji zapalenia trawki w obecności głowy państwa, jednak założyłem, że w tym akurat przypadku ujdzie mi to na sucho. Gdy tłumacz przekazał Pepe moją prośbę, ten uśmiechnął się szeroko i zawołał: „Por favor!”

Podczas gdy specjaliści od polityki narkotykowej i konsumenci trawki na całym świecie chwalą plany urugwajskiego prezydenta, 64 procent Urugwajczyków sprzeciwia się legalizacji marihuany.Gdy odpaliłem jointa, Pepe wzruszył ramionami i uśmiechnął się. – Nie jestem uprzedzony, ale dam ci coś lepszego – powiedział, po czym zniknął w domu, by po chwili wrócić z cygarem w ręku. – Dostałem je od Fidela Castro – oznajmił. Jego żona Lucia pokazała mi przenośmy humidor w kształcie domku pełen cygar marki Cohiba. Przez chwilę myślałem, że to prezent dla mnie i zacząłem się nawet martwić jak przewiozę go przez granicę. Pepe zachichotał, a ja dopaliłem jointa.

Na koniec chciałbym dodać, że legalizacja marihuany w Urugwaju nie służy temu, żeby patafiany mojego pokroju mogły się tam nastukać w majestacie prawa. To poważny eksperyment ustawodawczy, mający na celu zakończenie wojny z narkotykami, która, jak chyba wszyscy już wiemy, okazała się koszmarną pomyłką. I choć Pepe wydaje się być dobrotliwym staruszkiem, w rzeczywistości jest sprytnym politykiem, który doskonale wie, jak znaleźć się w centrum uwagi. W skali globalnej legalizacja trawki przez kraik z 3,4 milionami mieszkańców to drobiazg, stanowiący jednak być może kluczowy dowód na to, że odwaga i silne przywództwo wystarczą, by przejść od słów do czynów. Co z tego wyniknie, tego nie wiemy ani Pepe, ani ja.