Wściekłe trolle internetu i ich zrujnowane hobby
Ilustracje: Cei Willis

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Wściekłe trolle internetu i ich zrujnowane hobby

„Troll" - proste, sugestywne i chwytliwe hasło wpasowujące się w nagłówki dotyczące każdego sadystycznego dziwoląga, który za pomocą połączenia internetowego robi coś okrutnego

Trolle internetowe cieszą się dość okropną reputacją. Zastanówmy się: może to dlatego, że słyną z naprawdę okropnych rzeczy? Wystarczy przejrzeć wydarzenia z ostatniego czasu i zrozumiecie, co mam na myśli. Rodzice zaginionej Madeleine McCann padli ofiarą przemocy online. Człowiek, który na forum piłki nożnej groził, że brutalnie zgwałci młodą matkę, został ukarany grzywną w wysokości 2,5 tys. dolarów. A niedawno córka Robina Williamsa, Zelda, musiała zrezygnować z mediów społecznościowych, po tym jak otrzymywała przerobione w Photoshopie zdjęcia swojego ojca z siniakami wokół szyi.

Reklama

Słowo „troll" stało się synonimem każdego mniej lub bardziej obrzydliwego zachowania w sieci i doskonale odzwierciedla charakter większości osób, które to robią. Ale to obecnie powszechne znaczenie jest w zasadzie nową definicją słowa „troll" - proste, sugestywne i chwytliwe hasło wpasowujące się w nagłówki dotyczące każdego sadystycznego dziwoląga, który za pomocą połączenia internetowego robi coś okrutnego. Jeszcze pięć lat temu słowo „trollowanie" miało zupełnie inne znaczenie.

Wielu ludzi z tej starej gwardii nadal czai się w internetowych zaroślach i uważa, że granie ludziom na nerwach w inteligentny sposób to sztuka. Widzą trollowanie jako formę politycznego protestu, który może przynieść korzyści społeczeństwu. A teraz czują się sfrustrowani, bo banda idiotów niszczy ich sztukę i za pomocą anonimowych kont na Twitterze wysyła treści rasistowskie do sportowców i celebrytów. Te trolle twierdzą, że należą do wieloletniej subkultury internetowej, która przesuwa granice wolności słowa i szydzi z każdego, kto bierze ich zbyt serio.

Jedną z osób o tym szczególnym punkcie widzenia jest Zack, z którym przeprowadzałem już wcześniej wywiad przy okazji powstawania mojej książki The Dark Net. Ten 30-letni samozwańczy troll z Sussex ubolewa nad stanem nowoczesnego trollowania.

‒ Grożenie komuś gwałtem na Twitterze nie jest trollowaniem - tłumaczy. ‒ To po prostu grożenie komuś gwałtem. Na Twitterze.

Reklama

Zack i wielu innych podobnych do niego trudnią się „trollowaniem w interesie publicznym". Używają do tego opracowanej strategii, którą przez lata udoskonalali, wkurzając ludzi online. Jego ulubiona metoda to celowe popełnianie podstawowych błędów gramatycznych i ortograficznych, czekanie, aż ktoś zacznie obrażać jego wypowiedzi i następnie wciągnięcie go w dyskusję na tematy polityczne. Pokazał mi jeden z ostatnich przykładów, które zachował na swoim laptopie. Na jednej z popularnych prawicowych stron internetowych umieścił wyglądający nieszkodliwie źle napisany komentarz, że prawicowcy zmieniliby swoje poglądy, gdyby więcej czytali. Pewien niczego nieświadomy użytkownik odpowiedział na post, a Zack natychmiast zbombardował go garścią obelg i argumentów w taki sposób, że przeciwnik nie mógł z siebie wykrzesać żadnej sensownej odpowiedzi.

Zack jest członkiem kilku trollujących grup. Z tego, co mówi, każda z nich jest rodzajem cybersąsiedzkiego podglądania - odnajdują ekstremistów, mizoginów albo zwyczajne nieprzyjemne grupy i uprzykrzają im życie. Jedna z grup, do których należy Zack, to Blue Pill ‒ powstała w odpowiedzi na Red Pill, stronę poświęconą prawom mężczyzn, na której użytkownicy mogą dyskutować na temat „seksualnej strategii w kulturze, której brak prawdziwej męskiej tożsamości". Blue Pill wyolbrzymia, ironizuje i drwi z Red Pill.

Powszechnie wiadomo, że trollowanie to pokręcone hobby samotnych ludzi, którzy poprawiają sobie samopoczucie, doprowadzając innych do łez. Ale w chwilach takich jak ta ciężko zaprzeczyć, że jest to choć trochę zabawne. Drażnienie użytkowników forów internetowych nie zmieni świata. Miło jednak wiedzieć, że istnieją ludzie, którzy poświęcają swój wolny czas, żeby pogrążyć tych, którzy na to zasługują.

Reklama

Praca Zacka sięga korzeni trollowania, które jest rozrywką tak starą jak sam internet. Wprowadzenie World Wide Web i America Online na początku lat 90. zaowocowało gwałtownym wzrostem liczby internautów, z których wielu zgromadziło się na krzykliwych i nieocenzurowanych forach, znanych jako Alt (skrót od „alternatywy"). W 1992 roku doświadczeni użytkownicy grupy alt.folklore.urban zainicjowali „trollowanie dla początkujących", umieszczając coś, co mogłoby nakłonić nowych użytkowników do zrobienia z siebie idiotów. Jednocześnie dawali im do zrozumienia, co właśnie zrobili.

Tak więc słowo nie odnosi się właściwie do emocjonalnego terroryzmu wyciekającego z ruder na przedmieściach, ale raczej do mniej złowrogiej techniki łowienia na przynętę i czekania, co weźmie. Przynętę Zacka stanowiły błędy ortograficzne. W latach 90. był to jego sposób na ciągłe i być może trochę bezsensowne przesuwanie granic obrażania.

W tym czasie większość trolli - tak jak większość użytkowników internetu - określała się jako libertarianie albo anarchiści, którzy uważali cenzurę za archaizm w nowym cyfrowym świecie. Trolle często wykorzystywały obraźliwe obrazki w służbie tej idei. Przykładowo: umieszczały niewinnie wyglądający link do forum Oprah Winfrey Soul Stories z podpisem typu: „Mam depresję. To link do wiersza, który napisałem". A link niezależnie od tego, kto go kliknął, odsyłał do hardkorowego pornosa.

Reklama

Zack także fundował nieznajomym Goatse (polega to na umieszczeniu niewinnie wyglądającego linka, który odsyła użytkownika do zdjęcia nagiego mężczyzny rozszerzającego swoje pośladki):

‒ To wielce zabawne obrazić kogoś, kto tak naprawdę jest przygotowany na to, by zostać obrażonym ‒ powiedział. ‒ To koło zamknięte. Ludzie są zbyt gotowi, by być obrażanymi. Obrażasz ich i dowodzisz, że miałeś rację.

Prawdopodobnie najbardziej znaną trollującą grupą z początku lat 2000. i jedną z pierwszych odchodzących od bezsensownego nawalania (choć jednocześnie będącą wciąż jedną nogą po tamtej stronie) była Gay Nigger Association of America (GNAA). Założyli ją tajemniczy, wysoko wykwalifikowani programiści, którzy stworzyli i rozpowszechniali bardzo obraźliwe materiały, żeby poruszyć blogerów, celebrytów, popularne strony internetowe itp. Wszystko to pod hasłem „sianie zakłóceń w internecie".

Grupa deklaruje się jako organizacja antyrasistowska i atakowała wszelkiego rodzaju jawne przykłady rasizmu w mediach. Np. w czasie huraganu Sandy rozpuścili plotkę, że Afroamerykanie ograbiają domy i kradną zwierzaki. Celem było pokazanie, jak podłe mogą być doniesienia mainstreamowych mediów. Zadziałało: historia bez jakiejkolwiek weryfikacji została rozpowszechniona przez niektóre z głównych środków masowego przekazu.

Późniejsza grupa LulzSec, której ataki miały podobne założenie, w 2011 roku zhakowała stronę internetową Fox.com i rozpowszechniła informację, że prezenter Fox News odnosił się na wizji do rapera Commona jak do gorszego. To LulzSec była odpowiedzialna za ataki z kolejnych kilku miesięcy, dopóki jej lider, Sabu, nie zaczął współpracować z FBI i nie zdradził prawdziwych imion pozostałych członków grupy, zostawiając ich ewidentnie na lodzie. Można się kłócić, że LulzSec byli większymi haktywistami niż trolle, ale ich motywy wydają się być bardzo podobne do motywów Zacka i GNAA.

Reklama

Są też tacy, którzy trollują w imię politycznych wizji, choć nie robią tego w najbardziej sympatyczny sposób. Wedle Olda Holborna, nazywanego przez „The Daily Mail" jednym z „najgorszych brytyjskich trolli" (wydaje się, że to dla niego odznaka honorowa), wkurzanie ludzi to dobry sposób na wzbudzenie czujności w społeczeństwie.

Ukryty pod maską Guya Fawkesa ciągle tweetuje i bloguje, jednak bez niej, nie wydaje się już tak przytłaczający. Gdy umówiłem się z nim na kawę, przemienił się w dobrze ubranego, szybko mówiącego mężczyznę z Essex w średnim wieku, który dobrze się ustawił w świecie programowania komputerowego. Jego największa niesława pochodzi z ataków na 96 rodzin fanów Liverpoolu, którzy zginęli w katastrofie w Hillsborough w 1989 roku. Tak więc nie dziwne, że każdy, kto zna prawdę o nim, uważa go za fiuta.

‒ Mógłbyś stwierdzić, że jestem ględziarzem - opowiada mi. ‒ Zawsze byłem. Jestem niezwykle antyautorytarny.

Opisuje siebie jako minarchistę, czyli kogoś, kto wierzy w rząd w możliwie najbardziej okrojonym składzie.

‒ Potrzebujemy tylko kogoś do ochrony własności prywatnej. Nad wszystkim innym możemy pracować sami - twierdzi i podsumowuje swój punkt widzenia następująco: ‒ Rząd powinien zostawić nas w spokoju.

Trollowanie to jego sposób na sprawianie problemów systemowi:

‒ Chcę być tym, co uwiera: małym kamykiem w bucie - wyjaśnia.

W 2010 roku startował do Parlamentu. Założył swoją maskę i frustrował Komisję Wyborczą, zmieniając nazwisko na Old Holborn. Mniej więcej w tym samym czasie wybrał się na komisariat policji w Manchesterze. Ukryty za maską zaniósł walizkę pełną pieniędzy, żeby wpłacić kaucję za pewnego właściciela pubu, który odmówił egzekwowania w swoim lokalu zakazu palenia w miejscach publicznych z 2007 roku.

Reklama

Ciężko stwierdzić, co szpeci stronę poświęconą pamięci rapera z południowego Londynu: kolejne nacięcie na jego cyfrowym pasku - czy ma to coś wspólnego z minarchizmem, czy z czymś bardziej okrutnym. Ale powiedział, że obawia się cichego i posłusznego społeczeństwa, argumentując to tak, że świat, w którym wszyscy są obrażani, wytworzy autocenzurę. Widzi w tym swoją rolę jako tego, który porusza i bada granice obrażania, tym samym dając pozostałym więcej przestrzeni swobodnego oddechu.

„Troll stał się uniwersalnym terminem określającym każdego hejtującego idiotę z twardym dyskiem".

Być może Old Holdborn działa czasami z czystych pobudek politycznych. Prawdą jest, że zbytnia troska o obrażanie innych w wolnym społeczeństwie może być katastrofalna w skutkach. Jednakże wydaje mi się, że jego trollowanie ma coś wspólnego z uwielbianą przez niego nikczemnością. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że po prostu lubi zastraszać ludzi. Nie ma sposobu, aby powstrzymać ataki na ofiary takie jak te z Hillsborough, niezależnie od tego, jaką koncepcję się temu przypisze.

Przypuszczam, że problemy z trollowaniem są następujące: a) niektórym trollom zatarła się granica między satyrą a agresją i b) troll stał się uniwersalnym terminem określającym każdego hejtującego idiotę z twardym dyskiem. Za każdym objawem mizoginizmu stoi jakiś Peter Nunn, który w tym tygodniu został skazany na więzienie za groźby napaści seksualnej wobec polityk Stelli Creasy. A za każdym atakiem na praworządnych obywateli kryje się jakaś strata transferu, która pozostawia na czyimś facebookowym koncie komentarze nie do odparcia.

Reklama

Sposobem na to „trollowanie w interesie publicznym" z pewnością byłaby rezygnacja z używania samego terminu i poszukanie innego zbiorowego przezwiska, np. „agitatorzy", albo jakiegoś innego słowa, które zasadniczo nie odnosi się do tego, co słowo „troll" zaczęło oznaczać. Nazwa, która w jasny sposób odróżniałaby socjopatów atakujących niewinnych obywateli dla własnej rozrywki, od ludzi i organizacji, które zasługują, by zostać napiętnowanymi.

Poza tym jeszcze raz: nie wszystko jest takie oczywiste. Old Holborn należy do tej pierwszej kategorii, choć sam siebie przypisuje do drugiej. Ci, którzy próbują „trollować dla dobra publicznego", prawdopodobnie skończą, biorąc udział w kampanii pozbawionej celu i sensu. Podczas jednego ze skrajnie prawicowych epizodów Zacka w trollowaniu, ktoś na moment umieścił online jego nagie zdjęcie. Jednak wcale go to nie zszokowało i natychmiast odparł atak.

„Nie powinieneś zaprzeczać samemu sobie - pisał. ‒ Jeśli patrzenie na moje zdjęcia sprawia, że chcesz się złapać za przyrodzenie, po prostu to zrób… Jeśli chcesz, mogę znaleźć więcej zdjęć mojego penisa, a może masz też ochotę na zdjęcie mojej dupy? Albo jeśli chcesz, możemy porozmawiać, dlaczego ideologie regresji to generalnie nie najlepszy pomysł i dlaczego ludzie, którzy je przyjmują, mają dużo więcej problemów ze zrozumieniem świata niż ci, którzy akceptują progres i rozwój społeczny?".

Krążył wokół tego tematu przez chwilę, śląc obelgi w stronę plakatów skrajnej prawicy między cytatami z Szekspira i Cervantesa. Dla Zacka to było czyste zwycięstwo. Jego krytykę uciszył potok słów pojawiających się w komentarzach na stronie przez kilka następnych godzin.

‒ Nie był w stanie udzielić spójnej odpowiedzi, więc musiał uciec się do grzebania w mojej historii, myśląc, że znajdzie coś, co mnie ośmieszy, ale mnie niełatwo zawstydzić - twierdzi Zack. ‒ Co ważniejsze, mógłbym pokazać, że próba odrzucenia argumentu z powodu nagiego zdjęcia, które wcześniej umieściłem, jest co najmniej głupia.

‒ Ale jaki jest w tym wszystkim sens? - pytam go. ‒ Myślałem, że próbowałeś wystawić skrajnie prawicowe ugrupowania?

‒ Tak, a udostępnianie nagich zdjęć sprawiło, że grupa zyskała rozgłos na zewnątrz i przykuła uwagę w sieci. Tak więc grupa, którą trollowałem, zyskała dużo większą publikę niż w przypadku grzecznej wymiany zdań. I o to właśnie chodzi w trollowaniu: o tworzenie interesującej scenerii dla rozwoju dyskusji, żeby jak najwięcej ludzi usłyszało o problemie, który jest poruszany.

‒ Myślisz, że odnosisz sukces, robiąc to? - zapytałem.

Zapadła chwila ciszy:

‒ Nie sądzę, ale to jest zabawne. Więc w zasadzie nie ma znaczenia, czy było to owocne w jakikolwiek inny sposób.