FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Znieczulica emocjonalna zabija Brytyjczyków

Traumatyczne wydarzenie z dzieciństwa może zaowocować trzema zjawiskami: gównianą debiutancką powieścią, egocentrycznymi postami na blogu i czarnym humorem

Ilustracje ‒ Dan Evans

Traumatyczne wydarzenie z dzieciństwa może zaowocować dokładnie trzema zjawiskami: gównianą debiutancką powieścią, egocentrycznymi postami na blogu i czarnym humorem, który sprawi, że twoi przyjaciele będą dziwnie się czuli w twoim towarzystwie. Weźmy na przykład taką oto całkiem zabawną rozmowę, którą odbyłem z moim tatą, gdy już od kilku tygodni przebywał na zwolnieniu lekarskim z powodu grypy:

Reklama

‒ Tato, jak się czujesz? - zapytałem.
‒ Lepiej - odpowiedział, po czym wstał i udał się do łazienki, żeby umrzeć.

Spora część mnie ma nadzieję, że ostatnią myślą mojego ojca, zanim ostatecznie wyzionął ducha, było radosne: „Ha, ha! Mam cię, gówniarzu". Bo jeśli to naprawdę były ostatnie słowa w jego przepełnionym sarkazmem życiu, jest to najlepszy tekst, jaki kiedykolwiek słyszałem.

Trzy tygodnie później obchodziłem swoje 10. urodziny. Kilka miesięcy po śmierci ojca przyniosłem do domu Nagrodę dla Najzabawniejszego Ucznia przyznaną mi na klasowej ceremonii. Przekucie mojego bólu w coś, dzięki czemu inni się śmiali, sprawiało, że czułem się dużo lepiej, niż gdybym się załamał i płakał kilka razy dziennie ‒ choć tak naprawdę chciało mi się płakać i powinienem to zrobić. Każdy potrzebuje zastrzyku pozytywnej energii po czymś tak bolesnym. Wydaje mi się, że dla mnie remedium był śmiech rówieśników. Plus ‒ nie oszukujmy się ‒ nikt nie chce być dzieciakiem, który ciągle płacze po śmierci taty. Takim wiecznie popieprzonym ponurakiem.

Kiedy koroner skończył grzebać we wnętrznościach mojego 51-letniego ojca, jednorazowego członka Mensy (był zbyt zajęty, żeby po pierwszym roku wznowić zapis), stwierdził zawał serca i odesłał tatę do krematorium w Loughborough, gdzie czekał go płomienny koniec. Jednak sekcja wykazała również ślady po wcześniejszych ostrzegawczych atakach, które mogły mieć miejsce miesiące lub lata wcześniej. Widocznie niemal śmiertelne bóle w klatce piersiowej nie były dla niego wystarczającym powodem, żeby udać się do lekarza. Cały tata!

Reklama

Po jego śmierci żarty wzięły górę nad szczerością niemalże w każdej sytuacji. Wizja rozdrapywania ran i okazania słabości była najstraszniejszą rzeczą, jaką mogłem sobie wyobrazić. Jest to cecha, którą uznaję za największą wadę mojego ojca, bo to ona ostatecznie doprowadziła do jego upadku. I jest to nieodłączna cecha wielu mężczyzn.

Uparty mąż nieboszczyk, pan Nie Potrzebuję Niczyjej Pomocy, może być świetną karykaturą - typem, który pomaga ludziom utrzymać się na wizji przez ponad 30 lat tak jak Martin Clunes - ale również uosobieniem zakorzenionej, bardzo prawdziwej i destruktywnej części męskiej natury. Od najmłodszych lat wpaja się nam, że przyznanie się do słabości stanowi słabość samą w sobie. Wiele przygnębiających statystyk potwierdza, z jak poważnym problemem mamy do czynienia.

Każdego roku gabinety lekarskie odwiedza dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet, co nie ma zbyt wielkiego sensu. Jestem prawie pewien, że mężczyźni nie chorują dwa razy częściej niż kobiety. W Wielkiej Brytanii wskaźnik przedwczesnych zgonów (czyli poniżej 50. roku życia) jest półtora raza wyższy w przypadku mężczyzn niż kobiet. Umieramy głównie w wyniku chorób sercowo-naczyniowych, wypadków, samobójstw i raka - ta ostatnia przyczyna jest prawdopodobnie najsilniejszym dowodem męskiej niechęci wobec proszenia o pomoc. Przykładowo: rak skóry dotyka w tym samym stopniu kobiety i mężczyzn, jednak mężczyźni umierają z powodu tej choroby cztery razy częściej, bo idą do lekarza, gdy jest już za późno.

Reklama

Inicjatywa Feeling Nuts miała zachęcić męską część użytkowników portali społecznościowych do publikowania selfie, na których mieliby się łapać za krocze. Szerzenie świadomości na temat raka jąder to z pewnością szlachetna intencja, jednak nie mogę wyzbyć się wrażenia, że jest tylko rodzajem publicznego spektaklu, który raczej nie wpłynie na to, jak mężczyźni okazują swoje problemy. Spencer Matthews umieścił ohydne zdjęcie swoich jąder, które prędzej znajdzie się we wzmiance w Mail Online, niż zachęci do rozmowy na ten temat w pubie. Prawda jest taka, że wielu z nas boi się przyznać do swoich uczuć nawet przed sobą, a co dopiero przed innymi. Boimy się rozmawiać ‒ i to nas zabija.

Jeśli chodzi o odsetek samobójstw, tutaj także niespodzianka. Chociaż na depresję choruje więcej kobiet, to mężczyźni trzy razy częściej odbierają sobie z tego powodu życie. Z raportów Samaritans z 2012 roku wynika, że główną przyczyną tej dysproporcji był społeczny stereotyp męskości. Zauważono, że sposób wychowywania chłopców nie rozwija zdolności społecznych i emocjonalnych. W przeciwieństwie do kobiet, mężczyźni radzą sobie ze stresem, słuchając muzyki, ćwicząc lub zamartwiając się, zamiast po prostu porozmawiać.

Alkoholizm jest też dużo bardziej powszechny wśród mężczyzn niż kobiet. Faceci traktują alkohol jak lekarstwo na chorobę duszy. Mój dziadek ze strony ojca walczył w Normandii. Niewyobrażalne piekło, przez które przeszedł, pozostawiło tak silne piętno na jego psychice, że nie pozostało mu nic innego jak picie. Urodzony sześć lat po D-Day mój tata dorastał jak wiele osób z okresu boomu demograficznego z ojcem, którego emocjonalna znieczulica sprawiła, że stał się człowiekiem niezdolnym do miłości ani do rozmowy o swoich uczuciach. To schorzenie dziedziczne. Mężczyzna wychowywany przez mężczyznę niezdolnego do okazywania uczuć. Symptomy tego, co dziś nazywamy PTSD (zespół stresu pourazowego), stały się synonimem męskości ‒ jest to totalnie popieprzone, jeśli się nad tym głębiej zastanowić.

Reklama

Oczywiście na tym nie koniec zniszczeń. Podczas gdy owdowiałe matki borykają się z naszym brakiem zaufania do lekarzy, wdowcy odwalają kawał „dobrej" roboty, sabotując jakąkolwiek próbę zaangażowania się w nowy związek z powodu nieumiejętności komunikowania się. Niezbyt zadowolony z ponownego przeżywania śmierci mojego ojca, odważyłem się zrealizować nie tak do końca straszny plan: zapytałem moją byłą dziewczynę Megan, jakie błędy popełniłem podczas mojej kadencji jako jej chujowy chłopak.

‒ Największym problemem była twoja niezdolność komunikowania się, a to sprawiało, że nie umiałeś sam przetworzyć własnych emocji - powiedziała. ‒ To było gorsze niż twój brak komunikacji ze mną. Byłeś tak przyzwyczajony do spychania swoich emocji na dalszy plan, że straciłeś rzeczywisty kontakt ze swoimi uczuciami. Więc nawet gdy trafnie określałam sedno problemu, ty zaprzeczałeś. Zanim zaczęliśmy go rozwiązywać, najpierw musiałam cię przekonać, byś przyznał, że coś jest w ogóle nie w porządku.

„DOPÓKI NIE PRZEŁAMIEMY NASZEGO STRACHU, BY SIĘ OTWORZYĆ, BĘDZIEMY UMIERAĆ WCZEŚNIE I NIEPOTRZEBNIE"

Rozmowa to klucz do udanego związku, każdy szczęśliwy małżonek wam to powie (powstrzymanie się od sypiania z koleżankami/kolegami też pomaga). Najgorsze, że my to wszystko wiemy. Wpaja nam się to za pomocą każdej książki, serialu czy filmu, które poruszają tego typu problemy. Ale nadal to lekceważymy, pielęgnując w sobie błędne przekonanie, że zasady te obowiązują tylko innych.

Co w takim razie możemy zrobić? Łatwo spisać tę sprawę na straty, ponieważ jest to mocno osadzone w naszej kulturze. Nie da się zmienić z dnia na dzień osobowości połowy światowej populacji. Jednak można też zacząć od bardzo prostej rzeczy: rozmowy. Robimy to każdego dnia, więc dlaczego nie zacząć tego praktykować, jeśli chodzi o naprawdę ważne sprawy? Mamy sporą praktykę w otwieraniu i zamykaniu ust w celu produkowania dźwięków. Wystarczy trochę zmienić te dźwięki, a może to przynieść wiele pożytku.

Jeśli wcześniej nauczyłbym się szerzej otwierać usta, może mój ojciec nie spędziłby swojego życia, unikając jakiejkolwiek pomocy i nadal by tu był. Wystarczy pomyśleć: mógłby oszczędzić światu kolejnego folgującego sobie kawałka napisanego przez milenialsa o swoim emocjonalnie upośledzonym ojcu, a ja miałbym kogoś, kto mruknąłby na mnie z dezaprobatą po każdej wzmiance o tym, jak źle wygląda moja kariera, sytuacja w domu i w ogóle życie.

Gdybanie nigdzie nas nie zaprowadzi, ale dopóki nie przełamiemy naszego strachu, by się otworzyć, będziemy umierać wcześnie i niepotrzebnie, tak samo będziemy też niszczyć nasze relacje z innymi ludźmi.

Więc proszę: zacznijmy rozmawiać. Nie zmuszajcie mnie, żebym musiał napisać osobną książkę na ten temat.